Żeby zrozumieć, jaki sens ma kupno koszulki w Metaverse, albo zrobienie w nim zakupów spożywczych, jakby już teraz przez Facebooka nie dało się tego kupić, trzeba się nieco cofnąć. Nie gwarantujemy co prawda, że znajdziesz w tym sens, ale będziesz rozumieć założenie.
O co chodzi z metawersami?
Zwykle zaczyna się od wizji, od tego też zaczniemy tekst. Wizja zakłada stworzenie metaversum bądź metaverse, w tym kontekście wirtualnego świata w świecie realnym. Znacznie mocniej przenikające się światy realne i wirtualne, te ostatnie znacznie atrakcyjniejsze wizualnie i funkcjonalnie. Na swój przewrotny sposób nasze zachowania w metaverse będą przypominać te dzisiejsze. Zamiast poświęcać czas na doskonały filtr na Instagramie, będziemy go poświęcać na dobór stylu włosów czy ubioru dla naszego awatara. W metaverse mamy być trójwymiarowi jak w realu.
Dziś norma, 20 lat temu uzależnienie
Wizja bazuje na niebezpodstawnym zresztą założeniu, że świat wirtualny oferuje więcej wolności. Kolejnym założeniem są zachowania ludzi. Z ostatnich badań wynika, że Polak spędza przed ekranem ponad 6 godzin dziennie. Amerykanin aż 9. 20 lat temu takich ludzi uznawano by za uzależnionych. Zmienił się świat, zmieniły się przyzwyczajenia, a biznes kuje żelazo, póki gorące. Facebook uderza już głową w sufit, jeśli chodzi o przestrzeń na wyświetlanie reklam. A inwestorzy chcą wzrostów. Facebook, co by o nim nie mówić, wie, jak kształtować potrzeby, a potem je spełniać, przy okazji zarabiając. Dlatego stworzy całkiem nową, niezapisaną jeszcze przestrzeń na zarabianie.
Wracając do Facebooka, firma wskoczyła w tę wizję. Zmieniła nazwę na Meta, będzie budować przestrzeń do komunikacji i interakcji VR i AR (wirtualna rzeczywistość i rozszerzona rzeczywistość). Największym wyzwaniem jest zjednoczenie. Wirtualny świat – w swoim zamierzeniu – ma być szeroki. Koncepcja zakłada wspólne rozwiązania wielu firm, a nie mnogie wirtualne światy, każdy od innej korporacji.
Ale też nie ma co liczyć, że korporacje świata będą mówiły jednym głosem, niewykluczone, że w przyszłości rozrośnie się jakaś liczba dużych metawersów skupiających w sobie usługi zaprzyjaźnionych firm. Kluczowy jest tu wątek społecznościowy, więc w tym Facebook wygrywa. Coś, co przyciąga w dane miejsce określoną rzeszę ludzi.
Życie i zakupy w Meta - jak to będzie wyglądać?
Jak miałby wyglądać taki wirtualny Facebook? Można obejrzeć na poniższym filmie. Ale znów – to wizja, wyobrażenie, na koniec dnia może się okazać na tyle precyzyjna, co wizualizacja osiedla mieszkaniowego w Krakowie, na którym obok ludzi mieszkają sobie wilki.
Za kierunkiem wskazanym przez Facebooka poszły inne firmy. Choćby Walmart zapowiedział, że stworzy w nim wirtualny sklep. W uproszczeniu przeniesieni zostaniemy do wirtualnego supermarketu, łapką będziemy się tam poruszać, wskazywać produkty, towarzyszyć nam będzie asystent, po skończeniu zakupów wychodzimy, a produkty w formie fizycznej trafiają do nas w określonym czasie. Całość przypomina trochę grę "Sims".
Ale to tylko połowa historii. Przeniesienie "starego" biznesu jeszcze mocniej do świata wirtualnego. Drugą jest całkiem nowy biznes, który temu towarzyszy, i tu przechodzimy do NFT. Wspomniany Walmart, czyli największy detalista w USA, obok obecności w metaświecie Facebooka zapowiedział emisję własnej kryptowaluty i portfolio NFT.
Co to jest NFT?
Czym jest NFT? Branżowo tłumaczy się to jako non-fungible token, niewymienialny token. Nie jest to najtrafniejsze określenie. Token to bogate słowo, tak się nazywało choćby generatory kodów bezpieczeństwa, jakie przed 15 laty dawały niektóre banki do obsługi kont internetowych.
NFT to pewnego rodzaju przedmiot (towar np. plik lub wirtualna usługa) z unikalnym certyfikatem własności. Jest twoje, jest wyjątkowe, każdy może to zobaczyć, jak również informację, że jest twoje. To może być praca artysty, plik JPG od celebryty, unikatowy egzemplarz "Diuny", wreszcie, gazy w słoiku (rozumiane jako jeden z produktów końcowych jedzenia) od ulubionej TikTokerki. Jakkolwiek to brzmi, na tym opiera się założenie. Twoje, unikalne, niepodrabialne, limitowane, niepodlegające zmianie. NFT to jednocześnie bilet wstępu do jakiegoś ekskluzywnego klubu.
Niewymienialność takiej rzeczy z certyfikatem należy rozumieć jako brak odpowiednika lub masowego odpowiednika. Bitcoin od bitcoina niczym się nie różni, mają określoną, tę samą wartość. Są wymienialne. NFT podlegają mechanizmom handlu i inwestycji, ale same w sobie są bardziej wartością kolekcjonerską niż pieniądzem.
Misiek JPG za 2 tysiące. Czy świat zwariował?
Nie jest bardziej szalony niż zwykle.
W polskim internecie głośna była inicjatywa Fancy Bears. To odpowiednik bliźniaczej akcji ze Stanów sprzed paru lat o nazwie "Bored Ape Yacht Club". W polskiej akcji wyemitowano 8888 spersonalizowanych misiów, część miała charakterystyczne znaki celebrytów – np. miś w lokach Magdy Gessler. Sama akcja jest pod lupą UOKiKu, który sprawdza, czy nie doszło tu do kryptoreklamy. Za miśki płaciło się kryptowalutą ethereum. W momencie startu akcji jeden taki plik JPG kosztował ponad 2000 zł.
To nam rodzi kluczowe pytanie. Gdzie tu sens, gdzie logika, czy świat do reszty zwariował, jak plik JPG może tyle kosztować? To pytanie bez odpowiedzi. Spójrzmy na to inaczej. Co sprawia, że torebka z wysokogatunkowej skóry z logo Burberry kosztuje 5 tys. zł, a torebka podobna w wyglądzie, z tej samej skóry od małej polskiej pracowni kaletniczej ma cenę 500 zł? To nas nie dziwi, nie obrusza, nie wywołuje nawet wzruszenia ramion. Tak, luksus jest drogi, tak się przyjęło, ktoś chce lub go stać, kupuje.
Identycznie jest z NFT. Dla kogoś wirtualne sąsiedztwo Snoop Doga może być warte więcej niż wszystkie Louis Vuittony świata. Rynek tak wycenił te projekty. Ktoś zapłacił za "wirtualną miłość" jakieś pomniejszej Instagramerki, a rynek przyjął taką wycenę. W wycenie zaszyta jest niemierzalna dawka emocji, nieważne czy dotyczą towaru czy usługi. Posiadania czegoś unikalnego, bycia członkiem jakiegoś klubu. Jednym to pasuje, innymi nie.
Sam NFT ma też szereg bolączek, jak ogrom prądu, jaki "przeżera", albo dość oczywiste poboczne kierunki rozwoju, które łatwo przewidzieć, jak się skończą, choćby użycie NFT w roli mikropłatności w grach wideo, na co sarkają gracze jak świat długi i szeroki. Ale to materiał na osobną historię.
Warto jeszcze wspomnieć, że NFT to rodzaj transakcji o określonych warunkach. I tu kłania się tzw. mały druczek, wszystko zależy od danego tokenu. Jeden może być twoją własnością, unikalną, z którą możesz robić, co chcesz, choćby przedrukowywać, oprawiać w ramki i sprzedawać. Inny może być obiektem kolekcjonerskim. Jeśli kupiłeś NFT "Diuny", nie znaczy, że możesz dzieło Herberta sprzedawać pod swoim nazwiskiem. Diabeł tkwi w szczegółach. NFT to jednocześnie ogromna demokratyzacja treści. To nie jakiś kurator czy właściciel galerii decyduje, czy coś jest sztuką. Decydują oddolnie ludzie.