Ulice polskich miejscowości zaroiły się od billboardów przekonujących Polaków, że za wysokość ich rachunków za prąd w 60 proc. odpowiada "opłata klimatyczna" Unii Europejskiej. Problem w tym, że nie jest to prawdą, lecz manipulacją, o czym pisaliśmy w money.pl.
Pomysł kampanii wyszedł z Ministerstwa Aktywów Państwowych
Dziennikarz Wirtualnej Polski Szymon Jadczak natomiast ujawnił, że za akcją plakatów antyunijnych, zrzucających winę za drożejący prąd na UE, stoi Ministerstwo Aktywów Państwowych. Kierownictwo resortu zarządzanego przez Jacka Sasina zdecydowało się na przekaz propagandowy w momencie, gdy uświadomiło sobie, że podwyżki cen prądu są nieuniknione.
W resorcie na ostatniej prostej prac przygotowawczych do kampanii zrodził się pomysł dodania gwiazdek na żarówce. Tak by odbiorca nie miał wątpliwości, że w przekazie chodzi o Unię Europejską. Dziennikarz WP usłyszał, że koncepcja ta wypłynęła od "kogoś z szefostwa MAP".
12 milionów zł na realizację kampanii
Oficjalnie jednak realizacja tego pomysłu spoczęła na barkach Towarzystwa Gospodarczego Polskiego Elektrownie. Po kilku próbach Towarzystwo poinformowało WP, że inicjatorami kampanii są spółki wytwórcze będące członkami wspierającymi TGPE: PGE GiEK, Enea Połaniec, Enea Wytwarzanie, Tauron Wytwarzanie, PGNiG Termika.
Z ustaleń Szymona Jadczaka wynika, że na reklamy na billboardach i w mediach przeznaczono łącznie 12,4 mln zł. Na tę kwotę złożyły się: po 3 mln zł od PGE GiEK, Tauronu Wytwarzanie i Energi, po 1,5 mln zł od spółek Enea Połanie i Enea Wytwarzanie. Całość domknęła PGNiG Termika z kwotą 400 tys. zł.
Z artykułu WP wynika, że spółki realizujące kampanie starały się za wszelką cenę ukryć swój finansowy w niej udział.
Kampania wprowadza w błąd
W money.pl informowaliśmy, że na cenę prądu składają się koszty wytwarzania energii (tutaj mieszczą się uprawnienia do emisji CO2), ale także koszty wynikające z wykorzystania sieci przesyłowej, a także krajowe podatki i inne opłaty.
Samo wytworzenie energii stanowi ok. 32 proc. ostatecznej ceny. To 60 proc. z rządowej kampanii odnosi się właśnie do tej części, czyli do kosztów wytworzenia energii. Z kolei, jeśli chodzi o rachunki Polaków, to - zdaniem Komisji Europejskiej - cena uprawnień do emisji CO2 przekłada się nie na 60, a 20 proc. ceny.