Po wyśmienitym I kwartale, który przyniósł wzrost amerykańskiego indeksu S&P 500 o ponad 10 proc., początek II kwartału stoi pod znakiem pierwszej od jesieni większej korekty spadkowej. W chwili pisania tego komentarza indeks skasował dokładnie połowę dotychczasowej, tegorocznej zwyżki.
Obecna przecena jest największa od ubiegłorocznego, sierpniowo-październikowej obsunięcia S&P 500 o 10 proc.
W jakim stopniu skasowanie połowy tegorocznej zwyżki doprowadziło do uatrakcyjnienia wycen akcji na Wall Street? Na wykresie pokazujemy, że amerykański indeks jak na razie zszedł o mniej więcej jeden "szczebel" na przysłowiowej drabinie wycenowej, zbudowanej w oparciu o konsensusowe prognozy zysków spółek oraz wskaźnik P/E (cena/zysk).
Ten jeden szczebel to już zawsze coś – wskaźnik P/E to już nie wyśrubowane 21 x zyski, lecz nieco poniżej progu 20 x zyski. Czasem w trakcie bardzo silnej hossy takie stosunkowo niewielkie uatrakcyjnienie potrafi wystarczyć, by notowania potem znów ruszyły w górę. Szczególnie, gdy prognozy zysków spółek mocno idą w górę.
Taki scenariusz przerabialiśmy kilkakrotnie w trakcie hossy z lat 2020-21.
Oczywiście potrafi się też zdarzyć, przy niesprzyjających okolicznościach, że S&P 500 stopniowo osuwa się z najwyższego szczebla drabiny na jej sam dół. Tak stało się chociażby w 2022 roku, gdy inwestorów przestraszył atak inflacji, agresywne podwyżki stóp procentowych oraz spowolnienie gospodarcze.
Jak będzie tym razem? Osobiście uważam, że istnieje ryzyko, że S&P 500 osunie się o przynajmniej jeszcze jeden kolejny szczebel na naszej drabinie, czyli w okolicę P/E rzędu 19. Przy obecnym (rekordowym) poziomie prognozowanego zysku na akcję, oznaczałoby to zejście indeksu w okolicę 4800 pkt.
Tomasz Hońdo, starszy ekonomista Quercus TFI