Trzeba przyznać, że analitycy mają nie lada trudności z wytłumaczeniem tak nagłego skoku cen kruszcu.
Fali hossy nie da się uzasadnić ani zachowaniem rentowności obligacji (bo te ostatnio raczej rosną, co historycznie często raczej szkodziło, a nie pomagało złotu), ani też napływami do funduszy ETF inwestujących w ten metal (bo tych napływów jak na razie ciągle nie widać).
Wytłumaczenia szukać można raczej w rekordowych zakupach banków centralnych (z chińskim na czele i naszym NBP na dalszych pozycjach) i nieustępujących napięciach geopolitycznych z Rosją i Iranem w rolach głównych, ale też w ogólnym ożywieniu na spokrewnionym ze złotem rynku metali przemysłowych, które jest z kolei związane z poprawą koniunktury gospodarczej.
Pozostawmy próby wytłumaczenia hossy na boku i spójrzmy na długoterminowy kontekst obecnej sytuacji.
Polskie złoto zyskało na wartości. NBP podał dane
Nasz wykres przypomina, że na długą metę złoto jest jednym z najmocniejszych kandydatów do portfela inwestycyjnego. Przykładowo w przedstawionych tu ostatnich 20 latach cena szlachetnego metalu zaciekle "ściga się" ze stopami zwrotu z globalnych akcji. Wniosek jest taki, że najnowszy skok cen złota nie jest czymś anormalnym z długoterminowego punktu widzenia.
Czy oznacza to, że lepiej mieć złoto niż akcje w portfelu? Osobiście opowiadam się raczej za kompromisowym podejściem – lepiej mieć oba aktywa. Na długą metę zaciekle ze sobą rywalizują, a w tzw. międzyczasie potrafią chadzać niezależnymi od siebie ścieżkami, co zapewnia korzyści z dywersyfikacji.
Tomasz Hońdo, starszy ekonomista Quercus TFI