Komisja Transportu Parlamentu Europejskiego znów nie doszła do porozumienia względem przepisów o firmach transportowych. Choć odrzuciła dwa własne, w dużej mierze niekorzystne dla polskich pracodawców z branży, sprawozdania, przyjęła nowy pomysł, który budzi dodatkowe niepokoje.
Blisko 18 miesięcy prac w komisji TRAN nad przepisami o delegowaniu pracowników i odpoczynku kierowców poszło do niszczarki. Z trzech rozwiązań przyjęto jedno – przygotowane przez posła Ismaila Ertuga.
I to właśnie ono spowodowało wzburzenie wśród części transportowców. Proponowane przepisy mocno zabezpieczają interesy lokalnych rynków. Zakładają między innymi, że przewoźnik większość swojej działalności musi wykonywać na trasach krajowych i w ramach tzw. przewozów dwustronnych. Poza tym zakładają, że jeśli kierowcy danej firmy częściej pracują w innym kraju niż ten, w który firma jest zarejestrowana, to pracodawcę w stosunku do tych pracowników mają obowiązywać przepisy danego kraju.
Dla pracodawców będzie to oznaczać większe koszy i dodatkową biurokrację. Jednak sami kierowcy popierają tego typu rozwiązania. - Stosowanie się pracodawców do przepisów np. niemieckich czy francuskich jest oczywiście dla nich niekorzystne, ale dla nas kierowców to dobre rozwiązanie – przekonuje przewodniczący Rady Krajowej Sekcji Transportu Drogowego NSZZ "Solidarność" Tadeusz Kucharski.
- Walczymy o równą płacę za tę samą pracę wykonywaną w każdym miejscu w Europie, ubezpieczanie czy warunki wypoczynku. Cały czas jestem w drodze, a więc to tam wykonuję swoją pracę. Tu jedynie wsiadam do samochodu. Chcę być wynagradzany i traktowany na podobnym poziomie, jak moi koledzy z Francji, Niemiec czy Hiszpanii – dodaje.
Co na to pracodawcy? Dyrektor departamentu transportu Zrzeszania Międzynarodowych Przewoźników Drogowych Piotr Mikiel spodziewa się, że propozycje posła Ertuga trafią do dalszych prac, dlatego nie uważa ich za ostateczne. - Dlatego też nie ulegamy emocjom i czekamy na konkrety. Nie wiemy, jaki będzie ostateczny kształt wypracowany przez Radę Unii Europejskiej i parlament. Pytania o konsekwencje są więc przedwczesne - podkreśla w rozmowie z money.pl
W jego ocenie, jest bardzo prawdopodobne, że obecne zasady będą obowiązywać jeszcze przed jakiś czas, bo nie jest pewne, czy do końca kadencji obecnego Parlamentu Europejskiego (wybory odbędą się w maju) uda się jakieś jednolite stanowisko uzgodnić.
- Obecne przepisy, zwłaszcza dotyczące delegowania, zostawiają państwom członkowskim dość dużą swobodę kształtowania pewnych obowiązków i ustanawiania sankcji. Przecież już dzisiaj kierowcy podlegają przepisom dotyczącym delegowania we Francji, Belgii, Niemczech - wyjaśnia.
Jak podkreśla ekspert Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników Drogowych, odrzucenie lub przyjęcie kolejnych pakietów trudno jednoznacznie rozpatrywać w kontekście sukcesu czy porażki Polski.
Część rozwiązań dotyczących delegowania reguluje rynek, co jest korzystne dla przedsiębiorcy, bo - zaznacza - te same zasady obowiązują w każdym kraju członkowskim.
Jego zdaniem propozycja wykorzystania jednego pakietu elektronicznego była korzystna, podobnie jak propozycja możliwości odbioru dwóch dni odpoczynku w kabinie pojazdu. - Były więc rozwiązania korzystne, ale były też takie, na które trudno się zgodzić, jak choćby obowiązek powrotu pojazdów do siedziby w kraju rejestracji. Transport to usługa międzynarodowa - zaznacza.
Kierowcy chcą lepszych warunków
- Parlament w sprawie transportu jest podzielony. Przedstawiciele unijni nie słuchają już w ciemno tego, czego chcą przedsiębiorcy. A trzeba wiedzieć, że są to głównie przewoźnicy z Europy centralnej i wschodniej. To dla nas szansa – zaznacza Tadeusz Kucharski z NSZZ "Solidarność".
Jak przekonuje w rozmowie z money.pl, zmiany, które proponują przedsiębiorcy, nie są korzystne dla kierowców. - Unia nawet w swojej preambule ma napisane, że będzie podnosić standard pracowników, a nie pogarszać. Jeśli ktoś nam proponuje wydłużanie czasu pracy, a skracanie odpoczynku, to jest to pogarszanie warunków pracy. Nie będzie na to zgody - podkreśla.
Czytaj również: Przewoźnicy protestują. "To próba wyeliminowania Polski z rynku"
Jak tłumaczy, takie podejście nie tylko wpływa na kierowców, ale też ma znacznie dla wszystkich uczestników ruchu. Jak wyjaśnia, kierowca niewypoczęty, zmęczony, zestresowany, nie mający możliwości regeneracji we właściwych warunkach będzie kierowcą nieefektywnym i zagrażającym bezpieczeństwu na drodze.
- Bardzo dobrze, że parlament odrzucił propozycje pracodawców, którzy nie regulując rynku, szukają oszczędności. A gdzie najłatwiej je znaleźć? No właśnie kosztem kierowców. A czas najwyższy, aby szukali ich między sobą – podkreśla przewodniczący Rady Krajowej Sekcji Transportu Drogowego NSZZ "Solidarność".
Niech upadną nieuczciwi i słabi
W dyskusji dotyczącej kształtowania europejskich przepisów o transporcie często pada argument, że rozwiązania proponowane przez Niemcy, Francję, Belgię i inne kraje Zachodu uderzają w polski transport. Spowodują wręcz sytuację, w której część krajowych przewoźników będzie musiała zamknąć interes. Tadeusz Kucharski zbytnio nie martwi się tą wizją. Jego zdaniem na rynku brakuje kierowców (nawet 100 tys.), a więc i tak znajdą oni zatrudnienie, ale już na lepszych warunkach.
- Na rynku za dużo jest przewoźników, którzy zbójeckimi warunkami zaniżają stawki i psują rynek. Jesteśmy za tym, aby część z tych firm wypadło z rynku. Trzeba zlikwidować też tych działających nieuczciwie. To pozwoli zapanować nad rynkiem. Teraz mamy anarchię. Niech zostanie elita. Małe firmy muszą się łączyć w korporacje, kompanie samochodowe, tak jak na Zachodzie i podwyższać standardy. A przypominam, że w Polsce mamy 40 proc. małych film – twierdzi przewodniczący Rady Krajowej Sekcji Transportu Drogowego NSZZ "Solidarność".
W jego przekonaniu pracodawcy chcą zachowania status quo. – Jest im dobrze, jak jest. A w tej chwili jeden drugiemu podbiera pracę, zaniżając stawki przewozowe. A potem podnosi się lament, że nie stać ich na podwyżki. Jeśli nie potrafisz zorganizować transportu, zajmij się czymś innym – mówi Tadeusz Kucharski.
Ze zrozumieniem odnosi się również do prób ochrony własnych rynków przez naszych zachodnich sąsiadów.
- Zachód broni się przed pogarszaniem sytuacji swoich pracowników. I trudno się im dziwić. My nie wykonujemy tylko tranzytu, ale i kabotaż. Francuzi daleko nie jeżdżą, ale kursują po własnym rynku. Jeśli my nie tylko przejeżdżamy przez Francję, ale i na ich własnym rynku zabieramy im wewnętrzne przewozy, to Francuzi się na to nie godzą. My też byśmy się nie godzili, gdyby inni kierowcy ze Wschodu psuli nam rynek i zabierali pracę - argumentuje.
Jak mówi, wielokrotnie związkowcy proponowali wspólnie usiąść do stołu z przedstawicielami przewoźników, by uporządkować rynek i zabezpieczyć interesy obu stron. - Niestety nie było woli. Pracodawcy woleli uzgodnić warunki z innymi przedsiębiorcami z Europy wschodniej i przeforsowywać swoje rozwiązania w Brukseli - podkreśla.
Ale obecna sytuacja związana z procedowaniem przepisów też nie zadawala kierowców. - Obecne rozwiązania to również knot. Przepisy kolanem przepychane. Coś ma się poprawiać, ale wciąż daleko do kompleksowych rozwiązań – mówi Tadeusz Kucharski.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl