Czy to już ostatnia umowa Trumpa z Polską? Bardzo możliwe. Dokument, który został podpisany przez prezydenta Dudę w poniedziałek, zawiera konkretne zasady i zobowiązania obu państw w zakresie współpracy wojskowej. Ratyfikacja przez prezydenta Dudę sprawia, że w praktyce umowa wchodzi w życie. Co w niej jest?
Umowa oznacza m.in. utworzenie w Poznaniu Wysuniętego Dowództwa V Korpusu Sił Lądowych. Ten rozpocznie działalność już w listopadzie, kiedy przyjedzie do Polski ok. 200 żołnierzy amerykańskich.
Obecnie w tzw. ciągłej, rotacyjnej obecności przebywa ich w Polsce 4,5 tys. Dołączyć ma do nich kolejny tysiąc (tych 200 jest już w tej liczbie). W dokumencie zobowiązujemy się ponosić cześć kosztów ich pobytu. MON wylicza je na ok. pół miliona złotych rocznie.
Co równie ważne i o czym już informowaliśmy w money.pl, umowa przewiduje, że Amerykanie zachowają pierwszeństwo w sprawowaniu jurysdykcji karnej. Polska się jej zrzekła.
Droga gościna
- Amerykanie nigdzie nie jadą, jeśli nie są chronieni prawnie. Zwykle, jak coś się stanie, żołnierz wraca do USA i znika. Sprawa jest zamknięta dla kraju, w którym coś złego wydarzyło się z udziałem tego człowieka - mówi Mariusz Cielma, ekspert wojskowy i redaktor naczelny "Nowej techniki wojskowej".
Podpisany dokument przewiduje też m.in., że w Drawsku Pomorskim będzie wspólne Centrum Szkolenia Bojowego, we Wrocławiu baza lotnicza, a w Łasku siedziba eskadry bezzałogowców. W sumie amerykańscy żołnierze dostaną do dyspozycji 19 kompleksów wojskowych. Ponadto na ich potrzeby trzeba będzie zrealizować aż 114 inwestycji w 11 różnych miejscach.
Chodzi tu m.in. o koszary dla co najmniej 20 tys. żołnierzy. Zapłacą za to polscy podatnicy, na razie nie wiadomo jednak ile. Jeszcze przed rokiem szacowano, że będzie to ok. 2 mld dol. (7,5 mld zł).
Pytanie tylko, czy wobec zmiany warty w Białym Domu, założenia umowy nadal będą realizowane? Czy administracja Bidena będzie tak samo chętna do wysyłania swoich żołnierzy do Polski, jak Trump?
Nowy gospodarz w Białym Domu
- Zmiana w fotelu prezydenckim w USA nie powinna nic tu zasadniczo zmienić. Może jednak nasza współpraca wojskowa być argument w rozmowach o praworządności w Polsce. Biden może nam przypomnieć, że wojska amerykańskie chcą stacjonować u sojusznika, który nie ma takich problemów wewnętrznych - mówi Mariusz Cielma.
Jak dodaje, wiele zależeć będzie teraz od tego, jak będą wyglądały kontakty z administracją nowego prezydenta.
- Obecnie rządzący mocno grali argumentem zwiększania obecności wojskowej USA. Nowy prezydent może chcieć nieco te liczby żołnierzy zmniejszyć. To nie musi być znaczące, to mogą być jakieś niuanse, odwlekanie w czasie, ale polskie władze zrobią wszystko, by ten kolejny tysiąc żołnierzy pozostał tysiącem. Amerykanie przy próbach wywierania na nas nacisków, mogą z tego skorzystać - wyjaśnia Cielma.
Drugi z naszych rozmówców przypomina, że w USA szczególnie traktuje się decyzje strategiczne poprzedników.
- Ogólna zasada jest taka, że u nowych prezydentów zawsze jest więcej ciągłości niż zmian. Jednak musimy zdać sobie sprawę z odmiennych perspektyw. Dla nas ta umowa to rzecz priorytetowa, a dla USA nie jest niezwykle istotna. Ten tysiąc żołnierzy w Polsce może nie być nawet na politycznym radarze Joe Bidena i nie sadze, by teraz miał się tym zająć - mówi dr Tomasz Płudowski, amerykanista z Collegium Civitas.
USA mają też swoje problemy
Jednak, jak przekonuje, nowy prezydent może do tego powrócić i decyzję mogą być podejmowane w obu kierunkach. Na razie Amerykanie będą respektować umowę, ale potem obecność może być zwiększana lub zmniejszana.
- Presja na ścisłe przestrzeganie trójpodziału władzy i praw człowieka będzie bardziej zdecydowana. Nie wykluczam dawania sygnałów w obszarze tego porozumienia wojskowego zachęcających do zmiany polityki. Wykluczam możliwość zerwania współpracy - dodaje Płudowski.
Licząc amerykańskich żołnierzy, ich czołgi i samoloty, warto pamiętać o czymś jeszcze. Przed USA i nową administracją decyzje, które mogą mieć wpływ na obecność wojskową tego państwa na całym świecie.
- Amerykanie, choć też chcą być obecni w Europie, mają świadomość, że prawdopodobieństwo konfliktu na tym kontynencie z potencjalnym przeciwnikiem, czyli Rosją, jest mało prawdopodobne. Zatem może dojść do prób ograniczenia liczebności - mówi Mariusz Cielma.
Wybory w USA. "FAZ": PiS postawił wszystko na Trumpa
Tym bardziej że, jak dodaje ekspert, Rosja bardziej gra ostatnio na wywieranie wpływu na umysły ludzi, dezinformacją, działaniami w internecie, a nie czołgami przy granicy.
- Ponadto Amerykanie mają całą masę innych wyzwań. Obecnie muszą skupić się na zmianach w obszarze obronności, które uwzględniają rosnącą potęgę Chin - dodaje Cielma.