Blisko 300 sklepów w całym kraju, przychody na poziomie 2 mld zł, zatrudnienie przekraczające 6 tys. osób - tak w skrócie wygląda dziś Polomarket. W 100 proc. polska sieć sklepów spożywczych.
Oficjalnie największa krajowa sieć supermarketów chwali się w materiałach prasowych, że za sukces odpowiadają pracownicy. Pomaga "duch pracy zespołowej, motywacja i poczucie odpowiedzialności”. Tyle mówią reklamy. Rzeczywistość jest dużo bardziej brutalna.
Od ponad roku trwa otwarty konflikt pomiędzy udziałowcami spółki. A "duch pracy zespołowej" zastąpiły pozwy, wzajemne oskarżenia, rezygnacje członków zarządu. W tej historii są i skargi, i groźba kar finansowych dla zarządzających. W sumie to kilkanaście żądań, każde warte po kilkadziesiąt tysięcy złotych. I wbrew pozorom tym razem nie chodzi tu tylko o pieniądze.
- To jest kłótnia o władzę, o to kto powinien dowodzić tym statkiem. Panowie po prostu nie potrafią się porozumieć - tłumaczy nasz informator.
Aktualnie sieć ma siedmiu udziałowców. 12 udziałów kontroluje firma Frapo-Dystrybucja oraz Leszek Duszyński, kolejne 24 udziały są w rękach firmy Bresse Pol i Mirosława Podeszwika. I to dwójka tych przedsiębiorców ma większość w firmie (36 z 60 udziałów), to oni decydują o jej losach.
Pozostałe akcje spółki należą do Roberta Załęskiego, Stanisława Sosnowskiego oraz firmy Przedsiębiorstwo Projektowania i Realizacji Inwestycji "Arkady", która kontrolowana jest przez Adama i Roberta Kasnerów. I to właśnie ta czwórka - według zarządu - powoduje problemy. Jak wynika z informacji money.pl, wszyscy wspomniani panowie blisko ze sobą współpracują. Są wspólnikami w innych biznesach.
Jak wynika z dokumentów firmy, w ubiegłym roku to właśnie mniejszościowi akcjonariusze zaczęli zalewać zarząd wnioskami o dostęp do szczegółowych informacji na temat biznesu. Można odnieść wrażenie, że pytania nie były próbą dowiedzenia się, co się dzieje z firmą. Bliżej im było do sugestii, że jest ona po prostu źle zarządzana.
Leroy Merlin odkupi hipermarkety od Tesco
Panowie się nie krępowali. Pytali o wynagrodzenia zarządu, o szczegóły polityki personalnej i zatrudnienia, o zasady rachunkowości i zagadki polityki cenowej oraz istotę polityki handlowej. Oczekiwali również na wnioski z kontroli skarbowych oraz informacje na temat znaków towarowych.
Zarząd uznał, że na takie pytania odpowie dopiero, gdy będzie się tego domagać cała rada nadzorcza firmy, a nie tylko kilku jej członków. "Bo nie są uprawnieni" - czytamy w dokumentach. Odpowiedzi więc nie było, bo rada nadzorcza jednogłośnie pytań nie zadała.
Efekt? Mniejszościowi udziałowcy złożyli wnioski o ukaranie członków zarządu. Zgodnie z prawem na zarządzie ciąży odpowiedzialność karna - za niedopełnienie obowiązków grozić może nawet 20 tys. zł kary za każde przewinienie. Wniosków o ukaranie tylko w 2018 roku było 11. Łącznie kary dla wszystkich członków sięgnąć mogą nawet kilkuset tysięcy złotych. O ile zdecyduje o nich sąd.
Zarząd spółki nie został dłużny. Prezes w sprawozdaniu stwierdził, że dokumenty są mniejszościowym udziałowcom potrzebne tylko po to, by działać na szkodę firmy.
"W opinii Zarządu istnieje uzasadniona obawa, iż wnioskodawcy wykorzystają żądane informacje i dokumenty w celach sprzecznych z interesem Spółki, przez co mogą wyrządzić Spółce znaczną szkodę" - sugerują w dokumentach sądowych.
- Pisanie w oficjalnym sprawozdaniu finansowym o konflikcie pomiędzy częścią akcjonariuszy a zarządem firmy, który jest wspierany przez większościowego właściciela, to zaskakujący ruch - mówi money.pl dr Andrzej Maria Faliński, były już dyrektor Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji. - To musi oznaczać, że spór osiągnął już niewyobrażalne rozmiary - dodaje.
Walka na całego
Na tym jednak się nie skończyło. Akcjonariusze zakwestionowali wynagrodzenie, które otrzymał zarząd w 2017 roku i zażądali pieniędzy. Sąd niedawno rozpatrywał inną sprawę - również wniesioną przez trójkę udziałowców - o zysk z 2015 roku.
Wspólnicy przekonywali, że przeznaczenie jej na kapitał zakładowy było błędem i doprowadziło ich do strat. Sprawę rozpatrywał już nawet Sąd Apelacyjny w Gdańsku. Nie zgodził się z zarzutami. Kasacji nie będzie - część akcjonariuszy nie poszła do Sądu Najwyższego z tą sprawą.
Zarząd wprost w dokumentach wskazuje, że "działania wspólników (…) służą jedynie dezorganizacji pracy, a także są jedną z form szykanowania i wywierania presji".
Presja była na tyle duża, że w pewnym momencie w zarządzie został tylko prezes firmy Marcin Sowa. Reszta członków zarządu odeszła, choć pozostała w firmie na innych stanowiskach. To prawdopodobnie tylko wybieg, by nie być nękanym i pociąganym do odpowiedzialności. Eksczłonkowie dalej wypełniają obowiązki, ale jako dyrektorom nie grozi im już odpowiedzialność karna.
Poprosiliśmy Polomarket o oficjalny komentarz. Zapytaliśmy m.in. o to, jak konflikt wyglądał w tym roku i jak spółka ma zamiar normalnie funkcjonować w takich warunkach. Odpowiedzi na razie nie otrzymaliśmy. Nie udało nam się również skontaktować z drugą stroną sporu.
Żadna ze stron od czasu publikacji raportu nie zabrała głosu. Panuje zmowa milczenia. Jako pierwszy o problemach w Polomarkecie pisał branżowy portal "Wiadomości handlowe".
Na rynku aż huczy
Co ciekawe, to nie pierwszy tego typu konflikt. Jeszcze parę lat temu Polomarket miał bowiem o ponad 170 sklepów więcej. Wewnętrzny spór - podobny do obecnego - sprawił, że doszło do sanacji i ze spółki wydzielono markę Mila.
- Pęknięcie rosło od lat. Zaczęły się, od kiedy rozeszły się drogi Polomarketu i sklepów Mila, które stanowiły jedną grupę. Część współwłaścicieli została przy głównej marce, a część powędrowała do Mili, ale jednocześnie nie zrezygnowała ze swoich udziałów. Po latach Mila trafiła jednak do kolejnego podmiotu, a współwłaściciele wrócili do zainteresowania Polomarketem - opowiada anonimowo money.pl ekspert rynku handlowego.
Wówczas za odłączenie Mili (poprzez spółkę market-Detal) odpowiadał Artur Kasner. Ostatecznie sieć w ubiegłym roku ponownie zmieniła właściciela. Kupił ją giganta handlu Eurocash. I jak wskazuje nasz rozmówca, termin ten pokrywa się z rozpoczęciem konfliktu w Polomarkecie.
- Tu nawet nie chodzi o to, że ktoś chce mieć większy wpływ na biznes. Na rynku mówi się tylko o tym, że to niespełnione ambicje i chęć robienia innym pod górkę, a nie realna troska o biznes. Ile w tym prawdy? Wiedzą to chyba tylko sami zainteresowani - opowiada ekspert.
Jak dodaje dr Andrzej Maria Faliński, wspólnicy wybrali fatalny moment na konflikty. - W handlu zbliżają się trudne miesiące. Spowolnienie gospodarcze odbije się właśnie na sklepach, problemem są już zapowiedziane przez PiS podatek handlowy oraz rozszerzenie ograniczenia handlu - mówi. - Czy część akcjonariuszy gra na szybką sprzedaż części biznesu? Tego wykluczyć nie można - mówi.