200 zł dodatku do emerytury za każde dziecko dla każdej kobiety. To ostatnia propozycja emerytalna kandydata na prezydenta Rafała Trzaskowskiego. Dla większości seniorek w Polsce oznaczałoby to obecnie 600 zł więcej do każdej emerytury, czyli - ekstra 7,2 tys. zł każdego roku. Mieszkanki wsi mogłyby liczyć średnio nawet na 800 zł każdego miesiąca, czyli - 9,6 tys. zł każdego roku.
Dlaczego akurat tyle? Jak wynika z danych Głównego Urzędu Statystycznego, współczynnik dzietności w 1955 roku wynosił dokładnie 3,61. Współczynnik dzietności Polek mieszkających w mieście wynosił wtedy 3,18, a współczynnik dzietności Polek mieszkających na wsi 4,02.
Co w praktyce oznacza taki współczynnik dzietności? Na 100 kobiet sześćdziesiąt lat temu było 361 urodzeń, czyli średnio każda rodziła ponad 3 dzieci. Stąd taki, a nie inny dodatek.
Zobacz także: Debata TVP w Końskich. Palikot mówi, co by zrobił na miejscu Trzaskowskiego
W 1960 roku współczynnik dzietności wynosił już 2,98. I z każdym kolejnym rokiem maleje. A to oznacza, że program - wraz z czasem trwania - będzie akurat tańszy, choć wcale nie taki tani. Dziś ten sam współczynnik wynosi niewiele ponad 140 urodzeń na 100 kobiet. A to oznacza, że - gdyby program się pojawił - dzisiejsze "świeże" matki na emeryturze za wiele lat dostałyby średnio po około 300 zł dodatku. Oczywiście wciąż za jedno dziecko byłoby to 200 zł, za dwójkę 400 zł, a za trójkę 600 zł, ale z budżetu państwa na jedną matkę przypadałoby właśnie ok. 300 zł ekstra wsparcia.
Kandydat na prezydenta przedstawiając program, nie powiedział, ile będzie kosztował. Oszacowaliśmy to za niego. W zależności od ostatecznego wariantu koszt takiego dodatku waha się od 20 do 40 mld zł rocznie.
- Państwo musi docenić pracę i poświęcenie polskich matek. (…) przygotuję rozwiązania, które wynagrodzą ich trud. Nie może być tak, że kobieta, która przez lata wychowując dzieci, nie wypracowała przyzwoitej emerytury i przez to będzie żyła w biedzie - napisał Rafał Trzaskowski w mediach społecznościowych. O to samo postulowała też jego żona Małgorzata Trzaskowska.
- Rozwiązaniem jest 200 zł dodatku do emerytury za każde dziecko. To pozwoli matkom mieć godne i sprawiedliwe emerytury za ogromną pracę, której do tej pory system emerytalny nie dostrzegał - dodał.
Prawie 6 mln dodatków
Jak wynika z tablic Głównego Urzędu Statystycznego, w tej chwili w Polsce żyje 5 mln 639 tys. 299 kobiet w wieku powyżej 60. roku życia. I to byłaby grupa docelowa nowego programu. Dla dalszych obliczeń przyjęliśmy tę liczbę, choć warto mieć świadomość, że nie równa się ona z liczbą kobiet pobierających emeryturę. Część przecież pracuje dalej, część kobiet poniżej tego wieku korzysta z kolei z uprawnień emerytalnych i na emeryturze jest wcześniej.
Koszt programu? Jak wynika z szacunków money.pl, na dziś to nawet 40 mld 602 mln zł (przy współczynniku dzietności wynoszącym 3, czyli średnio po 600 zł dla każdej kobiety). O ile oczywiście dodatek będzie przyznany każdej kobiecie, która pobiera świadczenie (a nie byłoby np. żadnego progu dochodowego).
W takim układzie program byłby wart dokładnie tyle, ile dziś państwo wydaje na "Rodzina 500+" - właśnie 40 mld zł. Skąd problem z pewnym wyliczeniem? Brak danych dot. dzietności dla kobiet, które w tej chwili pobierają świadczenia emerytalne. Te mogą stworzyć instytucje rządowe w oparciu o bazy ZUS i PESEL. Stąd musimy opierać się na szacunkach w szerszym zakresie.
Przy współczynniku dzietności wynoszącym dla tej grupy kobiet około 2, koszt programu spadłby do 27 mld. Taki współczynnik urodzeń był w latach 80 (gdy dzieci rodziły dzisiejsze nowe emerytki). Stąd koszt takiego programu można szacować od 27 do 40 mld zł właśnie.
Gdyby przyjąć, że program ma być szacowany dla współczynnika z dziś (1,4) to koszt i tak wynosi 19 mld zł. A to połowa wartości programu "Rodzina 500+". Warto pamiętać, że to tylko szacunki. Podobne wyliczenia w mediach społecznościowych zaprezentował Grzegorz Osiecki, dziennikarz "Dziennika Gazety Prawnej".
Warto też przy okazji podkreślić, że w programie wyborczym Rafała Trzaskowskiego (z oficjalnej strony kandydata) nie pojawia się ten pomysł. Więcej miejsca jest poświęcone aktywizacji seniorów (wydłużeniu ich aktywności zawodowej), a nie dodatkom do świadczeń. One się nie pojawiają. A co za tym idzie - nie ma informacji o źródłach finansowania programu.
O informację, skąd Rafał Trzaskowski chciałby wziąć dodatkowe miliardy złotych na świadczenie dla kobiet, zapytaliśmy Cezarego Tomczyka, posła i szefa sztabu kandydata na prezydenta. Poseł najpierw poprosił o telefon, później o wiadomość SMS. Na pytanie jednak do momentu publikacji nie odpowiedział.
Kobieca emerytura to niższa emerytura
Dlaczego środki powędrowałyby do kobiet? Bo emerytury kobiet w Polsce są wyraźnie niższe. Przeciętnie są o niemal tysiąc złotych niższe niż emerytury mężczyzn.
Jak wynika z danych Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, średnia emerytura mężczyzn to 2,8 tys. zł. Panie zwykle od ZUS dostają przelew na 1879 zł. Ostatni raz o strukturze i wysokości świadczeń mężczyzn i kobiet ZUS informował w raporcie rocznym za 2018 rok (dane według stanu na początek 2019).
Obniżka wieku emerytalnego wpłynęła na spadek średnich (dziś są niższe), ale nie zmienił się stosunek. A ten jest jasny: kobiety dostają wyraźnie niższe emerytury, bo pracują krócej (mają niższy wiek emerytalny) i częściej poświęcają się wychowaniu dzieci, a rezygnują z pracy.
I widać to w danych ZUS. Ubezpieczonych w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych w wieku od 20 do 33 lat jest 2,7 mln mężczyzn. To osoby, za które płacone były składki emerytalno-rentowe. Z kolei ubezpieczonych kobiet jest o około 10 proc. mniej - a to grupa niemal 300 tys. kobiet. Największa różnica jest w grupie od 20 do 24 lat i od 25 do 29 lat. Tu w sumie 200 tys.
O sytuacji kobiet mówią jeszcze inne dane. Niemal 60 proc. kobiet pobiera świadczenie od 1 tys. zł do 2 tys. zł. Takie świadczenia są za to domeną 22 proc. mężczyzn. Z kolei świadczenia powyżej 4 tys. zł dostaje 15 proc. mężczyzn. Na emeryturę powyżej tego progu może liczyć zaledwie 2,3 proc. kobiet.
Eksperci nie mówią "nie"
- To niesłychanie kosztowny program, a pierwszym pytaniem w obecnej sytuacji gospodarczej powinno być: czy nas w ogóle na to stać? Mam wątpliwości czy budżet byłby w stanie udźwignąć takie zobowiązanie właśnie w okresie po kryzysie wywołanym koronawirusem - komentuje w rozmowie z money.pl Oskar Sobolewski, ekspert Instytutu Emerytalnego.
- Ta propozycja ma plusy i minusy. Niewątpliwie plusem jest jakakolwiek próba rozwiązania odwiecznego problemu polskich seniorek, czyli problemu wyraźnie niższych świadczeń. I wydaje się, że ideą takiego rozwiązania byłaby rekompensata państwa za wychowanie dzieci i skrócenie aktywności zawodowej. A to oczywiście ma wpływ na wysokość świadczenia - dodaje. Jak zwraca uwagę ekspert, na podstawie samych deklaracji trudno oceniać program.
- Minusy? Wychowywanie dzieci nie jest domeną wyłącznie kobiet, choć to one zwykle są dłużej wykluczone z rynku pracy i częściej odchodzą z rynku pracy na zawsze. Jednocześnie świat nie jest czarno-biały i łatwo sobie wyobrazić inne sytuacje, które powodują, że kobieta nie pracuje, a poświęca się rodzinie, np. swoim rodzicom. Naturalnie urodzą się pytania o sprawiedliwość takiego rozwiązania, o sensowność i koszt - dodaje.
Przy okazji zwraca uwagę, że najprostszym sposobem na wyrównanie świadczeń mężczyzn i kobiet jest… zrównanie wieku emerytalnego. Gdy mężczyźni będą pracować o 5 lat krócej (do 60. zamiast do 65. roku życia), to będą dostawać siłą rzeczy mniejsze świadczenia. Gdyby kobiety pracowały o 5 lat dłużej, to analogicznie miałyby wyższe świadczenia.
Jak wskazuje w rozmowie z money.pl doradca zarządu Konfederacji Lewiatan i były członek rady nadzorczej ZUS Jeremi Mordasewicz, "taki program byłby dobry, gdyby był elementem większych rozwiązań".
- Nie ulega wątpliwości, że mężczyźni nie będą rodzić dzieci. Nie ulega wątpliwości, że to kobiety w Polsce cały czas ponoszą większy ciężar wychowywania dzieci. To one częściej wędrują na urlopy wychowawcze, to one częściej w ogóle rezygnują z pracy na rzecz rodziny. Rekompensata za ten czas byłaby uzasadniona, ale przy jednoczesnym zrównaniu wieku emerytalnego - tłumaczy.
- Kobiety żyją o wiele dłużej, a mają o wiele niższy wiek emerytalny. I to jest prawdziwy powód ich wyraźnie niższych świadczeń. Dodatek rozwiązuje tylko część problemu. Wciąż nie rozmawiamy o tym, jak zachęcić pracodawcę do inwestowania w kobietę-pracownika w wieku przedemerytalnym. Bardzo często takie osoby nie są wysyłane na szkolenia, bo w perspektywie mają tylko kilka lat pracy - dodaje.
Warto przy okazji dodać, że kwestia emerytur kobiet była już przez rząd Prawa i Sprawiedliwości częściowo rozwiązywana. W ramach programu "Mama 4+" kobiety, które wychowały przynajmniej 4 dzieci, mają prawo do emerytury w wysokości minimalnej (1,2 tys. zł) lub dodatku uzupełniającego do tej kwoty. Z takiej opcji korzysta jednak nieco ponad 60 tys. osób w Polsce, w tym również kilkuset ojców. Propozycja Rafała Trzaskowskiego jest niemal 100 razy szersza, ale i wyraźnie kosztowniejsza.
Jednocześnie, dodatki nie rozwiążą innego problemu, czyli różnych wynagrodzeń Polek i Polaków oraz branż, w których pracują.
Kobiety pracują często w mniej płatnych branżach lub też po prostu mniej zarabiają. I tak o wiele więcej pracowników kobiet jest w handlu i usługach niż w przemyśle. Tam dominują mężczyźni. A w handlu i usługach średnia płaca to 2,6 tys. zł. W przemyśle - 3,4 tys. zł. Jest więc od czego odkładać na emeryturę. Więcej kobiet, według danych Głównego Urzędu Statystycznego, jest też w grupie "wykonujących proste prace". Tu średnia zarobków to 2,6 tys. zł.