W środę rząd ogłosił, że od 18 maja gastronomia może zacząć - przy zachowaniu pewnych rygorów sanitarnych - wracać do normalności.
Luzowanie obostrzeń jest nawet mocniejsze, niż oczekiwano: pierwotnie spodziewano się, że będzie można korzystać tylko z ogródków restauracyjnych, tymczasem zgodnie z decyzją rządu będzie można jeść również w środku lokali. Warunek - m.in. dwa metry odległości między stolikami i obsługa kelnerska w maseczkach i rękawiczkach.
- Jesteśmy zadowoleni z tej decyzji, ale wszystko zależy od tego, jak podejdą do tego klienci. Czekamy, jest duża niewiadoma - komentuje w rozmowie z money.pl Zbigniew Grycan. - Na razie otworzyliśmy pięć punktów, które działają przy warszawskich ulicach. Sprzedaż w nich sięga poziomu poniżej 50 proc. tego, co było przed epidemią - dodaje.
- Większość lokali mamy w centrach handlowych, pojedynczy klient nie wydaje u nas dużo, więc żeby zrobić obrót, potrzeba dużo ludzi. A odwiedzalność w centrach nie jest na razie wysoka. Mimo to jesteśmy optymistami i prosimy "tego na górze", żeby to wracało do normy - wyjaśnia biznesmen.
Jak tłumaczy Zbigniew Grycan, jego lokale są zamknięte już od dwóch miesięcy. 14 marca w firmie było 1,8 tys. pracowników, którzy poszli na postojowe. Firma korzysta z pomocy rządowej w ramach "tarczy antykryzysowej". Odroczyła płatności na ZUS, zawnioskowała też o pokrycie części kosztów pensji. Na pieniądze nadal czeka.
Biznesmen przyznaje, że być może nie uda się utrzymać wszystkich placówek sieci Grycan. Epidemia koronawirusa może przyspieszyć decyzję o zamknięciu tych lokali, które nie rokowały zbyt dobrze jeszcze przed wybuchem zarazy.
- Od 58 lat jestem przedsiębiorcą. Nie ukrywam, że cały czas byłem optymistą. Zdaję sobie sprawę, że już nie będzie rozwoju takiego, jaki był. Może będziemy mieli okrojone obroty, ale będziemy robić wszystko, żeby ludzi dopieszczać. Także zapraszam na lody - podsumowuje Zbigniew Grycan.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl