Dokładnie 23 czerwca Mateusz Morawiecki podłożył stępkę pod nowy prom, który miał powstać w Szczecinie. Nie wszyscy dowierzali, że w Szczecinie mogą znów powstawać wielkie statki. Czołowi politycy PiS przekonywali jednak, że plany szybko zostaną zrealizowane.
Joachim Brudziński, obecnie europoseł PiS, proponował nawet specyficzny zakład niedowierzającym w renesans stoczni politykom. Napisał wówczas do marszałka województwa zachodniopomorskiego Olgierda Geblewicza i Stanisława Gawłowskiego (dziś senator), że jeśli prom powstanie, "będą przepraszać stoczniowców, ubrani w tureckie swetry à la Kononowicz".
Prom póki co nie powstał, a marszałek Geblewicz na konferencji prasowej pokazał sweter dla Joachima Brudzińskiego. Polityk PiS nie odpowiedział nam jednak na pytanie, czy sam zamierza założyć sweter i czy czuje się przegranym w zakładzie.
W Szczecinie jednak nie każdemu jest do śmiechu - bo stocznia, niegdyś duma miasta, od dawna nie zajmuje się produkcją wielkich statków, z których niegdyś słynęła. Nie tylko zresztą za PRL, również w wolnej Polsce Stocznia Szczecińska była przedstawiana jako jeden z najlepszych przykładów prywatyzacji.
Trzy lata po uroczystości, stępka w Szczecinie tylko rdzewieje
Największa stocznia w Europie
Na początku lat 90. państwowa stocznia przeistoczyła się w nowoczesną spółkę akcyjną. Wprowadzono nowoczesny system zarządzania, zmieniono system wynagradzania pracowników - i postawiono na jakość. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Już w 1995 roku szczecińska stocznia stała się największym tego typu zakładem w Europie - i 11. na świecie pod względem wielkości produkcji i obrotów.
Czemu więc kilka lat później stocznia upadła? Eksperci dziś mówią o zbyt dużych ambicjach ówczesnego szefostwa. W pewnym momencie szczecińska stocznia chciała wejść na trudny rynek chemikaliowców - statków znacznie trudniejszych w budowie niż na przykład kontenerowce. Norwescy klienci zamówili w Szczecinie kilka takich jednostek. Miał tam nawet powstać największy na świecie statek tego typu. "Odfjell Asa", jeden ze statków dla Norwegów, został zwodowany w 2001 roku. Problem w tym, że klient nie był zadowolony z wykonania. Trzeba było rozbierać stojący na wodzie statek - i składać go od nowa. Norwegom to jednak nie wystarczyło. Zerwali kontrakt i zabrali kilkadziesiąt mln dolarów zaliczki.
Nie tylko jednak postawienie na chemikaliowce było oznaką wielkich ambicji szefostwa stoczni. Biznes stoczniowy charakteryzuje się sporą sezonowością. W jednym roku może być mnóstwo zamówień, w innym - jak na lekarstwo. Stocznia próbowała więc od tej sezonowości się uniezależnić, tworząc szeroki holding. W ramach holdingu handlowano paliwem czy inwestowano w spółki turystyczne. Kilka milionów holding przeznaczył nawet na zakup terenów pod pola golfowe.
Efekt? W 2001 r. stocznia przyniosła stratę sięgającą niemal 100 mln zł. Rok później ogłoszono jej upadłość. Na jej bazie powstała jednak mniejsza i skromniejsza Stocznia Szczecińska Nowa. Dzięki pomocy od państwowych funduszy zakład znów stanął na nogi i udało się zwodować ok. 45 jednostek.
Nowa stocznia przetrwała osiem lat. Tym razem jednak to nie nadmierna ambicja okazała się śmiertelnym ciosem. W 2008 roku Komisja Europejska uznała, że pomoc udzielona przez państwo polskie łamie zasady konkurencji, a stocznia będzie zmuszona do zwrócenia pomocy.
Tuż przed wyborami do Parlamentu Europejskiego pojawiła się jednak nowa nadzieja. Premier Tusk zapowiedział, że stoczniami w Szczecinie i Gdyni jest zainteresowany tajemniczy inwestor z Kataru. Transakcję miał nadzorować minister skarbu, Aleksander Grad. Tusk zapewniał, że jeśli transakcja nie wypali, Grad straci swoje stanowisko. Inwestor katarski ostatecznie jednak w obie stocznie nie zainwestował, a Grad pozostał na stanowisku aż do 2011 roku.
"Renesans" stoczni
Politycy PiS wielokrotnie oskarżali PO o doprowadzenie do upadku przemysłu stoczniowego w Szczecinie - i zapowiedzieli, że gdy dojdą do władzy, do wielkie statki znów zaczną wypływać ze stolicy Pomorza Zachodniego.
Pierwszym etapem miały być promy dla Polskiej Żeglugi Bałtyckiej. 23 czerwca 2017 roku ówczesny wicepremier Morawiecki wbił nit w stępkę pod wielki prom. Miał być gotowy w 2020 roku. Do dziś budowa nie ruszyła, nie ma nawet konkretnych planów. Politycy PiS i prezydent Andrzej Duda natomiast już niezbyt chętnie mówią o powrocie przemysłu stoczniowego do Szczecina.
Szczecińska stocznia działa dziś w cieniu wielkich ambicji polityków
Jednak Stocznia Szczecińska istnieje. Trochę w cieniu wielkich ambicji rządzących powstał park przemysłowy, który zajmuje się mniej spektakularnymi pracami przy statkach, na przykład remontami.
Eksperci uważają, przemysł okrętowy w Szczecinie może się odbudować. Potrzebny jest jednak tym razem brak wybujałych ambicji, które już nieraz zatopiły stocznie. - Najpierw stocznia powinna wykonywać małe jednostki, chociażby jachty. Na końcu można zabrać się za bardzo skomplikowany prom typu ropax. Z budową statków nie jest jak z pływaniem, że można kogoś rzucić na środek oceanu i zobaczyć, czy zacznie płynąć - mówił w rozmowie z money.pl Rafał Zahorski, ekspert od gospodarki morskiej.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie, filmik? Wyślij go nam na #dziejesie