Dzień przed kontrowersyjną wypowiedzią szefa tureckiego MSZ prezydent kraju, Recep Tayyip Erdogan powiedział, że "niektóre grupy kapitałowe" mogą "zaparkować w Turcji swoje obiekty", w pozornym nawiązaniu do przybycia do tureckich nabrzeży jachtów oligarchów.
Komentarze wywołały spekulacje, że Turcja może aktywnie zachęcać do inwestycji miliarderów znajdujących się na czarnej liście. Analitycy ostrzegają jednak, że taka strategia może przynieść Turcji więcej strat, niż zysków.
Szybki zysk
Turcja jest ściśle związana z Rosją, zarówno gospodarczo, jak i dyplomatycznie. Zwłaszcza w zakresie energetyki, obronności, handlu i turystyki. W związku z tym zachodni sojusznicy nie naciskali na Turcję, aby przystąpiła do sankcji, ani nie są skłonni do karania jej za to, że tego nie zrobiła.
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo
"Jednak tolerancja Zachodu prawdopodobnie osłabnie, jeśli Turcja zacznie aktywnie zabiegać o inwestycje objętych sankcjami rosyjskich miliarderów" - twierdzi Emre Peker, dyrektor i specjalista ds. Turcji w firmie konsultingowej Eurasia Group, w rozmowie z CNBC.
Na razie, choć tureckie władze oficjalnie sprzeciwiają się agresji Rosji na Ukrainę, Ankara przyjęła rolę neutralnego mediatora, ułatwiając rozmowy pokojowe.
Słaba gospodarka
Turcja szuka nowych sposobów na przyciągnięcie do kraju zagranicznego kapitału, bo jej własna gospodarka, z powodu wojny, znajduje się w opłakanym stanie.
W zeszłym miesiącu inflacja wzrosła do najwyższego od 20 lat poziomu 54,4% w wyniku krachu liry i gwałtownie rosnących cen surowców. Dane w pełni odzwierciedlające wpływ wojny nie zostały jeszcze opublikowane.
"Skutki sankcji ograniczą lub zatrzymają turystykę z Rosji i Ukrainy, które stanowiły około jednej trzeciej turystyki przyjazdowej. I wpłynie to na tureckie inwestycje w Ukrainę i Rosję" - powiedział CNBC Emre Peker.