Małe firmy turystyczne alarmują, że zostały bez pomocy. Podpisana we wtorek przez prezydenta ustawa – tzw. tarcza dla turystyki, wyklucza ich.
Nie dostaną zwolnienia z ZUS na trzy miesiące ani postojowego, bo… rząd uznał, że wystarczającą pomocą będzie dla nich pożyczka zaciągnięta w nowym Turystycznym Funduszu Zwrotów, który jest częścią tarczy dla turystyki.
- Tarcza dla turystyki okazała się mało turystyczna – mówi Andrzej Wnęk z Oddolnej Inicjatywy Ratowania Turystyki, właściciel Klubu Podróżnika – Staraliśmy się i w Senacie, i w Sejmie, o dodanie minimalnej pomocy (tj. zwolnienie z ZUS i postojowe) dla małych touroperatorów, którzy są motorem turystyki zorganizowanej, ale zwyciężyły argumenty Ministerstwa Rozwoju, że nie ma na to pieniędzy.
Zdaniem Wnęka dla małych rodzinnych firm warunki, na jakich będzie działał fundusz zwrotów, są nie do przyjęcia.
Po pierwsze, za pośrednictwem funduszu będzie można spłacić tylko zobowiązania wobec tych klientów, którzy wpłacali zaliczki bezgotówkowo. Ma to zapobiec ewentualnym wyłudzeniom pieniędzy.
Po drugie, pieniądze trzeba będzie oddać i to z nawiązką. Organizator, żeby przystąpić do programu zwrotów i uzyskać pożyczkę musi na "dzień dobry" wpłacić do funduszu ok. 10 proc. łącznej kwoty, która ma być wypłacona klientom.
Na tym nie koniec. Firmy turystyczne, które skorzystają z tarczy, będą też zobowiązane do zasilenia nowego Turystycznego Funduszu Pomocowego (ma on zabezpieczyć w przyszłości organizatorów na wypadek kryzysów: pandemii czy klęsk żywiołowych).
Wielkość składek ma być podana w oddzielnym rozporządzeniu ministra rozwoju. Mowa tu o kwotach nie mniejszych niż 30 zł miesięcznie od każdego turysty, który otrzyma zwrot pieniędzy.
Składka będzie obliczana indywidualnie dla każdego organizatora turystyki. Będzie ją musiał płacić co miesiąc przez sześć kolejnych lat. Począwszy od kwietnia 2021 r. będzie też oddawał w równych 72 ratach resztę tego, co wypłacono jego turystom.
Alina Dybaś, prezes Turystycznej Organizacji Otwartej i właściciel biura Prima Travel mówi wprost, że na taką pomoc państwa jej nie stać.
– Mam ok. 2 mln zł zobowiązań u klientów. Gdybym chciała oddać im pieniądze za pośrednictwem nowego funduszu, musiałabym wpłacić ok. 200 tys. zł. To koszt utrzymania przez pół roku biura – wylicza Alina Dybaś, która zatrudnia cztery osoby. Wszyscy pracownicy jej firmy solidarnie zgodzili się na obniżkę wynagrodzeń, byleby tylko utrzymać swoje miejsca pracy.
W podobnej sytuacji jest ok. 200 tys. osób zatrudnionych w małych, często rodzinnych firmach. Ich również nie stać na zaciągnięcie nowych zobowiązań na warunkach, które narzuca nowa ustawa.
- Dołożymy do tego pieniądze. To żadna pomoc, a klienci myślą, że dostaliśmy prezent od państwa, czyli od podatników. Gdyby bank nie zablokował mi dostępu do kredytu, wolałabym pożyczyć pieniądze tam, a nie od państwa – ocenia pani Agnieszka, właścicielka małej firmy turystycznej z Krakowa.
Firmy rozgoryczone. "Polegliśmy"
Pani Anna, która jest przewodnikiem turystycznym, dodaje z kolei na jednym z branżowych forów: "Jeśli kiedykolwiek jeszcze będzie konieczność negocjowania czegokolwiek z rządem, sugeruję wynajęcie profesjonalnej firmy, która się tym zajmuje: zawodowych lobbystów i prawników. Polegliśmy. Czas wyciągnąć wnioski".
- Cieszymy się, że niektóre (czytaj duże) firmy z naszej turystycznej wspólnoty mogą już spać spokojnie, bo stać ich na zaciągnięcie takiego kredytu, ale co z resztą? – pyta Dybaś – Państwo powinno nas wszystkich traktować równo – przypomina.
Małe firmy mają żal, że nie dostaną nawet trzymiesięcznego postojowego. Za to dostaną je m.in. właściciele m.in. stoków narciarskich, czy salonów gier zręcznościowych.
- Zdałam maturę z geografii z dobrym wynikiem, ale nie wiem, gdzie w Polsce znajduje się lodowiec, po którym od czerwca do września (te miesiące obejmuje ustawa - red.), narciarze mogliby jeździć na nartach, a właściciele stoków mieliby latem z powodu pandemii spadki przychodów? – zastanawia się Dybaś.
Ministerstwo daje sobie czas
Rafał Szlachta, doktor Departamentu Turystycznego w Ministerstwie Rozwoju, przyznaje, że resort miał problem z napisaniem ustawy tak, by wykluczała ona całkowicie "przypadkowych" beneficjentów pomocy.
Dodaje, że kluczowe w tej sprawie jest dowiedzenie spadku obrotów o 75 proc. w stosunku do analogicznego okresu roku ubiegłego. – Jeśli ktoś nie zarobił w ubiegłym roku latem nic, to nie będzie miał jak dowieść spadku - kwituje.
Tarcza dla turystyki przewiduje pomoc jedynie na trzy miesiące, z czego dwa już minęły. Turystyka wyjazdowa to branża sezonowa. Kolejny sezon dopiero wiosną 2021 r. Zapytaliśmy Rafała Szlachtę, czy będzie kolejna pomoc dla najbardziej poszkodowanych sektorów jesienią i zimą?
Trzeba przypomnieć, że uchwalenie obecnej specustawy było już bardzo trudne, o czym pisaliśmy w money.pl. Część rządu nie chciała słyszeć o uszczupleniu budżetu o kolejne 800 mln zł (taki jest przewidywany koszt wdrożenia ustawy).
- Dajemy sobie wrzesień na sprawdzenie, jak tarcza dla turystyki wpłynie na sytuację w zagrożonych sektorach. Jeśli kolejne miesiące przyniosą wzrost zakażeń i ograniczenia ich działalności, państwo z pewnością zaingeruje – uważa Szlachta, ale podkreśla, że jest to jego osobista opinia, a nie oficjalna odpowiedź ministerstwa. Pieniądze mogłyby pochodzić ze specjalnych rezerw rządowych.
Branża nie wierzy w te zapewnienia.
Polska Izba Turystyczna informuje, że nie będzie pierwsza występowała do rządu z kolejną inicjatywą. "Czekamy na plan rządu w tym zakresie" – napisał do money.pl prezes PIT, Paweł Niewiadomski.
Andrzej Wnęk uważa, że rząd postawił na małych biurach podróży przysłowiowy krzyżyk. Zapowiada, że przedsiębiorcy nie złożą jednak broni i nie pozwolą zniszczyć dorobku życia.
– Posłowie i politycy zajęci są teraz głównie sobą i przesileniem w rządzie. Nie mamy z kim rozmawiać o naszej przyszłości. Nie wykluczam, że pójdziemy z naszymi problemami do Brukseli – informuje Wnęk.
Alicja Dybaś stawia na pomoc samorządów, a konkretnie na pieniądze, które otrzymują one z Unii Europejskiej.
– Prowadzimy nasze firmy w konkretnych regionach, gdzie płacimy podatki. Jeśli zbankrutujemy albo zamkniemy działalność, budżet państwa nie dostanie od nas nic. Na rynku pojawią się za to rzesze zwolnionych ludzi, których będą musieli już utrzymać podatnicy, a nie my – stawia sprawę otwarcie prezes.