Donald Tusk zamieścił w mediach społecznościowych mapę, opublikowaną wcześniej przez serwis 300gospodarka.pl. Wynika z niej, że w II kwartale 2023 roku PKB Polski skurczyło się 3,7 proc. w porównaniu z I kwartałem. To najgorszy wynik w całej UE. "Byliśmy liderami Europy, dziś szorujemy po dnie" - podsumował Tusk.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wpis Tuska rozpalił internet. Zareagowała na niego m.in. Jadwiga Emilewicz, była minister przedsiębiorczości w ekipie Mateusza Morawieckiego. "Ktoś tu nie rozumie prostych mapek i danych cząstkowych. Ten ktoś był premierem i szefem Rady Europejskiej" - punktowała.
Z kolei Izabela Leszczyna, była wiceminister finansów za rządów PO-PSL krytykuje podeście PiS-u do gospodarki, która miała problem już na początku tego roku.
Kto ma rację? Tusk mógłby wykorzystać dane GUS-u do uderzenia w prezesa PiS, gdyby nie dwa fakty.
Donald Tusk używa danych gospodarczych do walki z PiS-em
Przypomnijmy, w środę urząd podał informacje dotyczące wzrostu gospodarczego w II kwartale tego roku. Dane obejmują czas od kwietnia do czerwca 2023 r. Polskie PKB w tym okresie skurczyło się o 0,5 proc. rok do roku. Jednak dane w odniesieniu do poprzedniego roku niewiele nam mówią o procesach gospodarczych tu i teraz.
Dlatego ekonomiści pod uwagę biorą odczyty kwartał do kwartału, czyli w tym przypadku sprawdzają, jak polska gospodarka zachowywała się względem trzech miesięcy tego roku. W tym wypadku GUS używa danych wyrównanych sezonowo, czyli takich, które da się porównać w czasie i które przynajmniej teoretycznie mają za zadanie usuwać wszelkie zakłócenia w danym okresie.
W takim kontekście w II kwartale 2023 r. PKB wyrównany sezonowo (w cenach stałych przy roku odniesienia 2015) zmniejszył się realnie o 3,7 proc. w porównaniu z poprzednim kwartałem i był niższy niż przed rokiem o 1,3 proc. I to tych danych użył Donald Tusk.
Problem w tym, że jest z nimi spory kłopot. I to po stronie urzędu statystycznego, który od dłuższego czasu nie wie, jak zaliczać anomalie występujące w danych.
Po pandemii, PKB w niektórych kwartałach zaczął się zachowywać inaczej, niż wynikałoby to wprost z sezonowości. GUS na razie traktuje te odstające obserwacje jako jednorazowe, przez co nie są wyłapywane przez filtr sezonowości. Dopiero jeśli będą się one wielokrotnie powtarzać, wówczas zostaną zaklasyfikowane jako sezonowe i będą przez ten filtr usuwane. To metodologicznie poprawne podejście sprawia jednak trochę kłopotów interpretacyjnych - wyjaśniają ekonomiści mBanku.
Nie wiemy więc, czy obecny spadek PKB odzwierciedla rzeczywisty stan gospodarki, czy jednak zaważyły na nim wyniki jednorazowe, czyniąc odczyt najgorszym w Europie. GUS ma bowiem problem z liczeniem niektórych danych.
Gdyby nie problemy statystyków, nie bylibyśmy najgorsi w Europie
Problem jest szczególnie z zakwaterowaniem i gastronomią. Powtarza się on zresztą od dłuższego czasu.
- Kolejny kwartał obserwujemy duże wahania po wyłączeniu zmian sezonowych - w II kw. nastąpił spadek o -3,7 proc. Wynik ten może nie odzwierciedlać rzeczywistości - bazuje na dyskusyjnym stosowaniu narzędzi ekonometrycznych. Problem dotyczy wydatków w zakwaterowaniu i gastronomii - dane wskazują na 3,5-krotny wzrost aktywności w III kwartale oraz gwałtowne spadki o 60 proc. w kolejnym. Wynika to oczywiście z częstszych wyjazdów turystycznych w wakacje. Jednak algorytmy dotyczące odsezonowania powinny usuwać właśnie takie zmiany, aby wygładzać szereg. W efekcie dziś traktujemy zaburzenie typowo sezonowe jako zmianę gospodarczą - dodaje Jakub Rybacki, ekonomista Polskiego Instytutu Ekonomicznego.
Słowem GUS sam nie wie, jak na razie ma liczyć te dane. Może być to błąd metodologiczny, a wartość 3,7 proc. w zasadzie nic nam nie mówi i nie trzeba nią straszyć.
- Dramat jest taki, że przez problemy naszych statystyków te dane nic nie oznaczają, prawdopodobnie byliśmy w II kw. gdzieś pomiędzy Czechami a Węgrami. A już na pewno nie byliśmy najsłabsi w Europie - wskazuje Wojciech Stępień, ekonomista BNP Paribas.
Nie da się zbić inflacji bez schłodzenia gospodarki
Inną sprawą jest to, że spowolnienie gospodarcze jest pożądanym stanem. Po to banki centralne podnosiły stopy procentowe, aby schłodzić gospodarkę. Dzięki temu nie generujemy ekosystemu przyjaznego do wykwitu inflacji.
W money.pl już w 2021 r. ostrzegaliśmy, że nie pozbędziemy się inflacji "bez bólu", czyli przejścia przez trudny okres regresu gospodarczego (nie mylić z recesją techniczną, bo ta formalnie w Polsce nie wystąpiła). Wtedy wydawało się, że skutki walki z inflacją będą znacznie gorsze (mówiło się o wzroście bezrobocia), teraz wiemy, że nic takiego się nie stało.
Niemniej, spadek PKB w środowisku wysokiej inflacji działa na wzrost cen paraliżująco. Firmy nie mogą przerzucać wciąż wyższych kosztów na klientów, bo ci po prostu by odeszli, rezygnując z wydawania swoich pieniędzy. I to też było główną przyczyną odczytu GUS-u za II kw. nad Wisłą - spadek konsumpcji prywatnej.
Teraz po tych danych ekonomiści spodziewają się, że NBP nie będzie miał większych problemów, by stopy we wrześniu obniżyć, nawet jeśli nie zostanie spełniony czynnik jednocyfrowej inflacji, jaki postawił prof. Adam Glapiński.
- Projekcja NBP wskazywała na -0,1 proc. rok do roku w II kw., więc niższy faktyczny odczyt może sprawić, że RPP będzie bardziej zdeterminowana do rozpoczęcia obniżek stóp już w tym roku. Oczekujemy, że główna stopa zostanie obniżona w sumie o 75 pb. do końca 2023 r. - podsumowują specjaliści Santander Bank Polska.
Damian Szymański, wiceszef i dziennikarz money.pl