Szefowa resortu finansów zapytana o pomoc dla Ukrainy wymieniła szereg możliwych sposobów. Od przyjęcia uchodźców i uchwalenia dla nich pakietu udogodnień, przez pomoc humanitarną i wojskową.
- Całkowita kwota wydatków na Ukrainę wynosi do 2 proc. naszego PKB, tj. ok. 50 mld złotych, więc to jest naprawdę ważna pozycja w naszym budżecie - oceniła Rzeczkowska. Zaznaczyła przy tym, że choć Polska nie otrzymała części zapowiadanych pieniędzy na ten cel z Unii Europejskiej, to "mimo wszystko, jest to coś, co trzeba zrobić, bo Ukraina walczy za naszą przyszłość, za nasze wartości i za naszą wolność".
To oznacza, że przez ponad rok wojny Polska wydała o 10 mld zł więcej, niż wynosi roczny budżet na 500 plus. Rząd informował, że świadczenie socjalne kosztuje ok. 40-41 mld zł.
Ukraińcy "znajdują pracę w Polsce"
Rzeczkowska przyznała, że w ostatnim czasie pojawiły się problemy z powodu napływu ukraińskiego zboża do Polski, które powinno było być transportowane do krajów trzecich, m.in. w Afryce Północnej. Oceniła jednak, że jest to problem, którym powinna zająć się Europa. Zaznaczyła jednocześnie, że ukraińscy uchodźcy łatwo znajdują pracę w Polsce i zasilają budżet swoimi podatkami.
- Oczywiście, chcielibyśmy, żeby ludzie wrócili na Ukrainę tak szybko, jak to możliwe, bo to by oznaczało, że wojna się zakończy, a Ukraina będzie mogła się rozwijać - dodała.
Komentując stan polskiej gospodarki, Rzeczkowska podkreślała, że wojna w Ukrainie była główną przyczyną spowolnienia wzrostu gospodarczego i przekonywała, że wysoki poziom inflacji również jest "w większości zaimportowany". Jej zdaniem dalsze losy inflacji również w znacznej mierze będą zależeć od decyzji światowych banków centralnych.
- Musimy zobaczyć, co zrobi Fed i co zrobi Europejski Bank Centralny. One zrobiły swoją pracę, bo inflacja spada. Ale dla naszego polskiego banku centralnego, najważniejsze było lekkie spowolnienie gospodarki, ale takie, by nie wywoływać "twardego lądowania", lecz raczej "miękkie" - zakończyła minister.
Inflacja w marcu 2023 r. wyniosła 16,1 proc. – podał GUS. To oznacza, że tempo wzrostu cen zwolniło w porównaniu z rekordowym lutym. Wcześniej jednak spodziewano się nawet odczytu poniżej 16 proc., czyli potwierdziły się obawy, że inflacja nie spada tak szybko, jak byśmy sobie tego wszyscy życzyli.