Jak ustalił money.pl, rząd chce wybudować rękami państwowych spółek tymczasowe szpitale - i ma być ich znacznie więcej, niż początkowo planowano. Obok takich placówek mają powstawać też izolatoria w hotelach - dla tych, którzy COVID-19 przechodzą stosunkowo łagodnie.
Na pierwszy rzut oka strategia może przypominać to, co się działo we Włoszech czy Hiszpanii podczas pierwszej fali koronawirusa. Tam też zaczęło wtedy brakować miejsc dla chorych - i trzeba było działać w niekonwencjonalny sposób.
W Hiszpanii na przykład wielki szpital tymczasowy powstał w Madrycie, w wielkiej sali wystawowej. Czy warto korzystać z tych wzorów? O to spytaliśmy dr. Marcina Zasadowskiego, lekarza z miasta Cuenca w środkowej Hiszpanii.
Jednak jak mówi w rozmowie z money.pl lekarz, hiszpańskie władze skupiały się raczej na szukaniu medyków i pielęgniarek, a niekoniecznie na budowie wielu szpitali tymczasowych.
Jak udawało się ściągać personel? - W tym kraju jest bardzo wiele różnych kontraktów dla medyków. Proponowano pielęgniarkom nowe korzystne kontrakty w oddziałach zajmujących się pacjentami z koronawirusem. Inna sprawa – w Hiszpanii zawsze była duża emigracja z Ameryki Południowej. Zatrudniano więc lekarzy z tego kontynentu. Nie zawsze wymagano przy tym potwierdzenia specjalizacji, żeby skrócić formalności - opowiada dr Zasadowski.
Lekarze przyjeżdżają z Ameryki
- Na naszym oddziale intensywnej terapii zatrudniono lekarkę z Ameryki Południowej, która pracuje z nami do dziś. Pomagała nam też młoda lekarka bezpośrednio po studiach, a przed rozpoczęciem specjalizacji. Pomagała nam jednak w pracy, dostawała oczywiście pensję, choć nie taką, jak specjaliści. Niemniej każdemu medykowi pracującemu przy pacjentach z koronawirusem starano się to odpowiednio wynagrodzić - dodaje pracujący w Hiszpanii medyk. Jak pisaliśmy w money.pl, Polska jest jedynym krajem OECD, który nie monitoruje, ilu zagranicznych lekarzy i pielęgniarek u nas pracuje.
Jeśli chodzi natomiast o wielkie tymczasowe szpitale, to powstawały one w dużych miastach, zwykle na podstawie decyzji władz lokalnych, a nie rządu centralnego.
W mniejszych miastach natomiast niekoniecznie trzeba było takie szpitale stawiać. - Z perspektywy mojego miasta to wyglądało tak. Działały u nas dwa szpitale, prywatny oraz publiczny. Podczas pierwszej fali publiczny przyjmował tylko pacjentów z COVID-19, a prywatny, na mocy specjalnego dekretu, opiekował się pozostałymi pacjentami - opowiada money.pl medyk.
Jak dodaje, trudno jednak porównywać sytuację z pierwszej fali w Hiszpanii z obecnym kryzysem w Polsce. Dlatego lekarz nie chce oceniać polskiej strategii, choć zaznacza, że "nie jest zwolennikiem przenoszenia lekarzy z jednego szpitala do drugiego, bo taki lekarz zawsze zostawia dotychczasowych pacjentów".
- Mamy w Hiszpanii zdecydowanie więcej lekarzy, zdecydowanie większe są nakłady na służbę zdrowia - mówi lekarz. Według WHO, w Polsce na 10 tys. mieszkańców przypada ok. 24 lekarzy. Tymczasem w Hiszpanii - 40.