"Uwaga! Okradają ludzi nawet z pieniędzy na wakacje. Odliczają też od pensji po 40 euro za każdy obiad, którego nie chciałby zjeść nawet mój pies. Jesz, czy nie — musisz im zapłacić, jak w więzieniu. Warunki mieszkaniowe tragiczne!" – napisał na portalu dla Polonii w Holandii o jednej z wrocławskich agencji pośrednictwa pracy pan Andrzej. Dołączył też zdjęcia swojego pokoju, w którym widać na ścianach potężny grzyb i odchodzącą od tynku farbę.
Pod jego wpisem widnieje długi sznur komentarzy. Niektórzy komentujący namawiają do wystąpienia przeciw agencji z pozwem zbiorowym. Wszyscy nabici w butelkę skarżą się, że przedstawiane im w Polsce warunki zatrudnienia odbiegały od tego, co faktycznie zastali po przyjeździe do Holandii.
Wśród komentarzy jeden jest szczególnie szokujący. Napisała go pani Andżelika.
"Mieszkałam ze swoim chłopakiem w służbowym mieszkaniu wynajmowanym przez tę agencję. Poza nami było jeszcze 10 mężczyzn i tylko jedna łazienka. Panowie imprezowali do białego rana. Pili i ćpali. Próbowaliśmy dodzwonić się do naszego koordynatora i zgłosić to, ale nie odbierał. Wyrzucili nas w końcu z tego mieszkania. Przez trzy dni spaliśmy na dworcu".
Pani Agnieszka z Jastrzębia Zdroju nie szczędzi z kolei cierpkich słów pośrednikowi z Radomia, który również wysyła ludzi do pracy w Holandii.
"To zwykli oszuści. Zakwaterowali moich synów w slumsach. Kazali im tydzień czekać na pracę, a potem okazało się, że jednak tej pracy nie ma. Kazali im zapłacić za mieszkanie, a potem i tak wyrzucili ich na ulicę" – napisała.
Kryzys na polskim rynku pracy zmusił część bezrobotnych do emigrowania za pracą.
Za chlebem wyjeżdżają też studenci i uczniowie, a także ludzie, którzy przed kimś lub czymś uciekają z kraju. Zwykle mają na karku komorników lub organy ścigania.
- Gdybym miała naszkicować portret potencjalnej ofiary handlu ludźmi, to powiedziałabym, że jest to mężczyzna w wieku od 20 do 50 lat z podstawowym lub zawodowym wykształceniem, pochodzący z małego miasteczka, bez znajomości języków obcych – opowiada Natalia Andruszko z polskiego oddziału Armii Zbawienia. Organizacja pomaga ofiarom pracowniczych nadużyć w 133 krajach świata.
Jak przypomina przedstawicielka Armii, handel ludźmi, który kojarzył się głównie z wykorzystywaniem seksualnym kobiet, jest obecnie w Europie domeną świata męskiego i dotyczy przymuszania ich do niewolniczej pracy.
Wśród krajów, gdzie Polacy najczęściej padają ofiarą tego procederu, na pierwszym miejscu wymienia Wielką Brytanię, gdzie mniejszość polska, po obywatelach Indii i Pakistanu, jest trzecią grupą etniczną.
Według Andruszko ludzie, którzy trafiają w sidła przestępców, są często zdesperowani, nie czytają umów, ani tego, kto im pracę za granicą oferuje. Godzą się na wszystko, byleby tylko wyjechać i zarobić.
- Mieliśmy niedawno grupę kilku licealistów z Podkarpacia. Pojechali do Norwegii zbierać runo leśne. Na miejscu okazało się, że nie mają gdzie spać. Oferowana im praca była, ale za dużo mniejsze pieniądze. Na szczęście zgłosili się do naszego norweskiego oddziału po pomoc. Przenocowaliśmy ich w naszym interwencyjnym mieszkaniu. Wrócili do Polski – informuje Andruszko.
W wielu branżach jak: budownictwo, rolnictwo, produkcja przemysłowa, sprzątanie czy opieka, gdzie statystycznie najszybciej można zostać oszukanym, pracę często oferują znajomi czy dalsza rodzina.
Polacy wierzą w pracę po znajomości i nie sprawdzają na ogół takich ofert.
Przykładem może być pani Izabela, która jest doświadczoną opiekunką osób starszych. Zna świetnie niemiecki. Czasami wyjeżdża do Niemiec z polecenia koleżanek. Ostatni wyjazd z polecenia zapamięta sobie na długo.
– Niemiecka rodzina zaproponowała mi bardzo atrakcyjną stawkę, 1700 euro za miesiąc pracy. Miałam opiekować się sprawną ruchowo kobietą. Na miejscu okazało się, że mojej pomocy wymaga również mąż tej pani, który nadużywał leki uspakajające i był od nich uzależniony – opowiada pani Iza.
Starsza kobieta budziła ją w środku nocy, by jej pomogła z mężem. Sama nie dawała sobie z nim fizycznie rady. Mężczyzna często tracił równowagę i się przewracał na podłogę.
Kiedy pani Iza zażądała wyższego wynagrodzenia, rodzina rozwiązała z nią umowę.
- Stwierdzili, że nie stać ich na mnie. Dostałam trzy dni na opuszczenie ich domu. A było to w samym środku pandemii – opowiada opiekunka.
W przypadku pana Michała z Pomorza inicjatorem wyjazdu do Szwecji był jego wuj.
Jak twierdzi, krewny znalazł mu zlecenie na remont domu. Pan Michał uwierzył mu na słowo, w końcu mieszka w Szwecji od wielu lat. Skrzyknął ludzi, kupił im bilety lotnicze i polecieli. Na miejscu okazało się, że żadnej pracy nie ma, a pod wskazanym adresem, gdzie mieli pracować, jest tylko pusty plac.
Przed wyjazdem do pracy za granicę, warto zawsze samemu dokładnie sprawdzić firmę, w której mamy pracować: co mieści się pod ich adresem. Jeśli jest to mieszkanie prywatne – należy wzmożyć czujność.
Warto też przejrzeć opinie na temat zagranicznego pracodawcy, zapytać o niego na forach społecznościowych.
Należy też zainteresować się samą umową – z kim będzie zawierana: z pośrednikiem, czy bezpośrednio już z pracodawcą? Według jakiego prawa będzie odbywać się praca?
Ważne jest też, w jakim języku będzie umowa napisana, czy będziemy w stanie ją zrozumieć. Czy nie zawiera zapisów typu: dwa prysznice w tygodniu bezpłatne, za resztę trzeba słono zapłacić (dosłowny zapis z umowy - red.).
I kwestia fundamentalna: czy istnieje opcja samodzielnego zamieszkania? Jeśli praca jest ściśle powiązana z konkretnym miejscem zakwaterowania, jej utrata automatycznie oznacza pozbawienie dachu nad głową.
Jeśli nie znasz języka obcego, nie wiesz, jak sprawdzić potencjalnego pracodawcę za granicą, możesz zgłosić się np. do Armii Zbawienia.
Instytucja ta bezpłatnie sprawdzi ogłoszenie i dostarczy ci niezbędnych informacji o potencjalnym pracodawcy.
Pomaga również już na miejscu tym, którzy uwierzyli w obietnice, które okazały się tylko "gruszkami na wierzbie".