W niedzielę Francja nagle zamknęła granicę z Wielką Brytanią ze względu na strach przed nową mutacją koronawirusa. Przez tę decyzję w hrabstwie Kent utknęły tysiące ciężarówek, w tym setki tych z Polski.
We wtorek pojawiła się nadzieja, że kierowcy jednak zdążą wrócić do domu na święta. Francja zgodziła się na wpuszczenie ciężarówek, pod warunkiem, że ich kierowcy będą mieli negatywny wynik testu.
Co się dzieje na miejscu? Z informacji money.pl wynika, że na promy w kierunku kontynentalnej Europy wjechały już pojedyncze ciężarówki. Kiedy ruszą kolejne? Kierowcy mówią, że w najczarniejszych scenariuszach nie ruszą do domów nawet do końca roku.
Firma Adar ma w tej chwili siedem aut, które utknęły w okolicach Dover. - Pierwszy raz w 38-letniej historii naszej firmy, zdarza się, że nie możemy ściągnąć kierowców do domu na święta - mówi money.pl jej szef, Adam Aszyk. I jest pełen obaw, że "prędko się to nie skończy".
"Wielomilionowe straty"
Przedsiębiorca zwraca uwagę, że przeciętny TIR przewozi ok. 20 ton ładunku. Wiele z towarów się niszczy, a część już jest zniszczona. A to oznacza wielomilionowe straty. Zarówno dla firm transportowych, jak i ich klientów.
Oficjalnie brytyjskie władze mówią, że korek w okolicach Dover powinien się skończyć w ciągu 2-3 dni. Kierowcy na miejscu są jednak mocno sceptyczni co do tych zapewnień.
Nagranie z przepychanek w Dover
Były nawet pierwsze przepychanki z brytyjską policją. Według gazety "Daily Mail" kierowcy krzyczeli: "otwórzcie granicę", "chcemy do domu" i wyzywali premiera Borisa Johnsona. Inni mieli wygwizdywać policjantów.
- Były plotki, że policjanci mówili: "jak się nie dostosujecie do zasad, nigdy nie wyjedziecie". To spowodowało takie niepotrzebne reakcje kierowców - opowiada nam jeden z Polaków.
Czytaj też: Wielka Brytania znów boi się pustych półek. "Ciągle się słyszy, że karp gdzieś nie dotarł"
Problem jest z żywnością i dostępem do sanitariatów. - Jeden z naszych kierowców wybrał się właśnie po wodę i jedzenie pieszo, gdyż najbliższy otwarty sklep jest 8 km dalej - mówi money.pl Adam Aszyk, szef firmy transportowej Adar.
Jest też kłopot z ciepłymi posiłkami. Jak tłumaczy Aszyk, jest ich po prostu za mało, więc wielu kierowców jest po prostu głodnych. Nie mogą ruszyć swoich samochodów, gdyż nie wiedzą, kiedy będzie można ruszyć.
Jak tłumaczy Adam Aszyk, czas kierowców jest ściśle regulowany i muszą oni mieć zachowane odpowiednie przerwy. Jeśli zatem kierowca ruszy w ciągu 11-godzinnej przerwy, na przykład do sklepu, to nie będzie mógł ruszyć w trasę, gdy już korek się odblokuje.
Brytyjska strona zapowiedziała, że zorganizuje na miejscu szybkie testy, których wynik miał być dostępny w 20-30 minut. Jeden z kierowców nazwał jednak te informacje "żartami". I dodał, że pierwsi kierowcy czekali na wynik ok. 4 godzin.
Walka o powrót pana Dawida
Przedsiębiorca obawia się sytuacji, w której kierowca będzie miał pozytywny wynik testu na koronawirusa. To oznacza 10-dniową kwarantannę w hotelu w Wielkiej Brytanii. Taki kierowca na pewno nie zdąży na święta. Jest jednak dodatkowo problem towaru, który nie dojedzie na miejsce przez długi czas, a może się zwyczajnie zepsuć.
Większość kierowców to Ukraińcy, a oni święta obchodzą później. Jak tłumaczy Aszyk, oni akurat nie boją się, że na nie nie dojadą. Jest jednak Dawid, kierowca z południa Polski, na którego czeka w domu narzeczona i dziecko.
Firma próbuje robić wszystko, aby kierowca zdążył na Wigilię. Jeśli uda mu się w miarę szybko wjechać na prom, to zdoła dojechać do Niemiec, nie przekraczając czasu pracy.
- Do Niemiec wyślemy natomiast auto osobowe, by go przywiozło do rodziny. Może się uda. Walka trwa - mówi Adam Aszyk.