- Pasożytują na tym, że jest dostępny (dostawca), konkuruje z innymi o zlecenia i przez to obniża stawki - mówi "Gazecie Wyborczej" dr Karol Muszyński. - Optymalną sytuacją jest dla nich nadpodaż pracy, która pozwala ciągnąć w dół koszty usług - dodaje.
Jak podkreśla, początek problemów zaczyna się wraz z wejściem "pretendenta" na obcy rynek. - Najpierw ściąga masę krytyczną kurierów. Robi to, oferując stawki gwarantowane - tłumaczy Muszyński w rozmowie z "GW". Na początku była mowa nawet o 26 zł brutto za godzinę.
Schody zaczynają się później. Platforma obniża bowiem stopniowo stawki. Najpierw do 24 zł, a potem dalej. - To standardowe działanie platform, ale przez epidemię i napływ pracowników przybrało niespotykane tempo - mówi dalej ekspert.
Problemów jest jednak więcej. Okazuje się, że w Warszawie ur. w ciągu 6-7 tygodni platforma potrafiła zmienić stawki naliczania wynagrodzenia aż cztery razy. Tym samym kurierzy dostawali w środku tygodnia maile z wiadomością, że od przyszłego tygodnia zarabiają inaczej, czyli... mniej.
Problemów z platformami jest jednak więcej. Wysokie prowizje od dostaw jedzenia sprawiają, że część restauratorów namawia swoich klientów, by posiłki zamawiali osobiście, a nie za sprawą aplikacji.
W marcu głośno było też o praktyce jednej z platform, która... skopiowała strony swoich klientów. Wszystko po to, aby przekierować ruch klientów na własną stronę.
Czytaj także: Kolejna odsłona wojny między przewoźnikami. Taksówkarze chcą wycofania kas fiskalnych Bolta i Ubera
Tymczasem Uber, kojarzony przede wszystkim z przewozem osób, od kilkunastu miesięcy sukcesywnie zwiększa ofertę. Najpierw umożliwił dostawy jedzenia i przejazdy hulajnogami elektrycznymi, a dziś nawet dostarcza paczki.