Jak pisze "Rzeczpospolita", problemy w branży spowoduje zmiana prawa, która zacznie obowiązywać od nowego roku.
Właśnie od stycznia aplikacje przewozowe co prawda staną się w pełni legalne, ale z drugiej strony - kierowcy będą musieli mieć specjalną licencję, a do tego w samochodzie powinien być taksometr.
W efekcie więc Uber, FreeNow (dawniej mytaxi) czy Bolt niczym nie będą różniły się od tradycyjnych taksówek.
Obejrzyj: Podatek handlowy? Nie łudźmy się: będzie drożej
A już teraz kłopotów w branży nie brakuje. Przede wszystkim ze względu na brak kierowców. Coraz mniej osób chce zarabiać na wożeniu ludzi, dlatego czas oczekiwania na Ubera czy Bolta tak mocno się zwiększył.
Jak prognozują eksperci, po zmianie przepisów liczba kierowców jeszcze bardziej spadnie. Jeździć przestaną bowiem ci, którzy robili to tylko po to, by dorobić po godzinach. Nikomu nie będzie się opłacało wyrabianie specjalnej licencji do przewozu osób, jeżeli jeździł tylko późnymi wieczorami w weekendy.
– Musimy dostosować się m.in. do wymogów związanych z odpowiednim wyposażeniem aut, obowiązku posiadania taksometrów i kas fiskalnych w formie aplikacji czy z licencjami dla kierowców. W skali 29 miast w Polsce, w których działamy, i kilkudziesięciu tysięcy kierowców, którzy z nami współpracują, nie jest to proste – mówi "Rz" Dominik Wolski, szef Bolta na Polskę.
Firmy zajmujące się przewozem gorączkowo szukają więc nowych kierowców. FreeNow w trzecim kwartale zatrudniło 900 nowych kierowców, a do końca roku planuje zrekrutować drugie tyle.
Ale wzrostu cen nie da się już zatrzymać. Bo skoro kierowców jest mało, to automatycznie ceny muszą wzrosnąć. - Nie da się w długim terminie utrzymać tak niskiej ceny dla pasażerów. Popyt rozjechał się z podażą – mówi "Rz" Paweł Osowski, partner w funduszu Onex Capital, były prezes EcoCar.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl