- Wojciech Biernacki to przedsiębiorca z Wielkopolski. Wraz z bratem Tomaszem tworzył firmę produkującą mięso wołowe. Teraz brat – najbogatszy Polak – skupił się na sieci marketów Dino, a Wojciech został w mięsnym biznesie. Z dumą podkreśla, że jest największym przedsiębiorstwem z polskim kapitałem w branży.
- W lutym w Wirtualnej Polsce ujawniliśmy, że państwowe instytucje mają sporo uwag do ferm prowadzonych przez Biernackiego. Bydło brodzące we własnych odchodach, nawet trzykrotnie przekroczona dozwolona liczba zwierząt, nielegalny pobór wody i większość budynków użytkowana bez zezwolenia – to obraz, jaki wyłania się z kontroli na fermie w Twardowie.
- Kilka dni temu opisaliśmy z kolei fermy w Mszczyczynie i Dąbrówce. Tam, jak wskazują urzędy, Biernacki rozbudował fermy bez niezbędnych pozwoleń, a część nowo powstałych budynków to samowole budowlane.
- W rozmowie z WP Wojciech Biernacki nieprawidłowości w formalnościach i funkcjonowaniu swoich ferm tłumaczy tym, że priorytetem jest dla niego troska o dobre warunki dla zwierząt. Podkreśla też, że we wszystkich opisanych przypadkach trwają dalsze czynności prawnoadministracyjne.
Paweł Figurski: Jak duża jest pana firma? Biuro prasowe uciekło nawet od prostej odpowiedzi, ile hoduje pan zwierząt.
Wojciech Biernacki, twórca i właściciel ZPM Biernacki: Grupa Biernacki to kilka spółek: hodowla bydła, biometanownia, firma logistyczna i rzeźnia. Grupę tę tworzyłem od blisko 30 lat i zaczynałem tutaj pracę jeszcze jako nastolatek. Od kilku lat jednak nie zarządzam bezpośrednio żadną ze spółek grupy i nie prowadzę ich spraw na bieżąco.
Jeśli chodzi o produkcję mięsa, to w skali kraju grupa jest średniej wielkości zakładem, ale największym z polskim kapitałem. Daleko nam do takich gigantów jak Grupa Sokołów, która należy do duńskiego koncernu Danish Crown, czy Grupa Animex, która jest częścią chińskiej WH Group. Bijemy miesięcznie tyle sztuk bydła, ile jeden zakład w Ameryce każdego dnia. W porównaniu do nich jesteśmy więc małą, rodzinną firmą rolniczą.
Mimo wszystko staramy się działać na rynku globalnym. Nasze główne rynki zbytu to Europa, Japonia, Katar, Arabia Saudyjska, Dubaj, Izrael, Egipt i Polska oczywiście.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Pan również nie odpowiedział, ile jest tych ferm i zwierząt?
Za mało. Nasze gospodarstwa realizują około 10 proc. zapotrzebowania naszej rzeźni, a ubijamy około 200 tys. sztuk rocznie. To jest naprawdę mało. Marzeniem jest 35 - 40 proc. własnego surowca.
I tu leży nasz problem. Praktycznie w każdym miesiącu roku mamy jakieś święto. Teraz mieliśmy Wielkanoc. W Wielkim Tygodniu rolnicy już nie chcą sprzedawać bydła, dlatego, że przygotowują się do świąt, chodzą do kościoła. Rozumiem to, bo też jesteśmy praktykującymi, wierzącymi katolikami. Jest więc problem z tym, żeby dostarczać surowiec do rzeźni, a z drugiej strony mamy kontrakty z marketami, z sieciami, którym musimy dostarczyć mięso.
Niech pan sobie wyobrazi, że jedzie w sobotę do sklepu, a tam nie ma mięsa, a znajomi w domu czekają.
Chyba, że są wegetarianami.
Współczuję.
Współczuje pan?
Tu chodzi o zdrowie, nie patrzymy na to, kto co robi, w co wierzy. Jako firma jesteśmy bardzo otwarci. Nie ma w nas żadnej ksenofobii ani żadnych innych takich faszystowskich zapędów. Szanujemy wszystkich, handlujemy z całym światem. Często jest tak, że siedzą z nami ludzie z krajów muzułmańskich, Żydzi - wszyscy razem jemy, pijemy kawę, rozmawiamy i to nikomu nie przeszkadza.
Ale mam dwie córeczki na medycynie. Wzięły mnie kiedyś do restauracji wegańskiej. I tak na chwilę usiedliśmy, a tam pusto, smutno, szaro. Wypiliśmy herbatę i poszliśmy do Steak House'u. A tam pełna knajpa, muza głośna, wszyscy weseli. Misją naszej firmy i filozofią naszej rodziny jest uszczęśliwianie ludzi.
Niech pan zwróci na to uwagę. Jak idzie pan do restauracji i zobaczy tych, co jedzą jakieś tam warzywka. Szarych, smutnych ludzi. Nie chcę nikogo urazić. W młodym wieku, przez jakiś okres, można tak żyć, ale za 2-3 lata każdy musi jakieś mięsko zjeść, bo będzie miał problemy zdrowotne.
Proszę sobie wyobrazić, że umówił się pan ze znajomymi na grillowaną cukinię i nie ma jej w okolicznych sklepach. Brak dostępności produktu zawsze jest problemem dla klientów i konsumentów.
Wracając do problemów w branży mięsnej. Rozumiem, że największy kłopot to brak żywca.
To problem wszystkich rzeźni w Polsce. Każda z nich pracuje tylko na około 60-65 proc. możliwości.
Naszym rozwiązaniem było oddawanie zwierząt do rolników na odchowanie. Kilka lat temu wielu rolników zgłaszało się do nas i szukało współpracy. Bali się kredytów albo nie mogli ich dostać. Zamiast rozwijać własną hodowlę woleli brać nasze cielaki na odchowanie. Od 2014 roku to rozwiązanie bardzo dobrze funkcjonowało. Wszystko zmieniła jednak pandemia, a potem wojna na Ukrainie, kiedy trzykrotnie zdrożały zboża. I rolnik sobie policzył: po co ma codziennie wstawać o 6:00 rano i karmić te byki, jak wystarczy, że będzie sprzedawał zboże.
Więc rolnicy wypowiedzieli nam w trybie natychmiastowym dziesiątki umów.
Co mieliśmy z tymi zwierzętami zrobić? Mieliśmy pozwolić, by w męczarni z głodu poumierały? Ja sobie tego nie wyobrażam, bo w mentalności normalnego człowieka nie mieści się patrzenie na cierpienie zwierząt. Zaczęliśmy odbierać zwierzęta. Ile mieliśmy miejsca w swoich gospodarstwach, tyle odebraliśmy.
Wie pan, w jakim stanie było to bydło? W stanie skrajnie wycieńczonym, chude. Gdyby pan to widział...
Nie mieliśmy więcej miejsca, więc kupiliśmy stare gospodarstwo. Dostosowaliśmy je, bo nam zawsze przyświecają trzy równorzędne cele: dobrostan zwierząt, bezpieczeństwo ludzi i ochrona środowiska. Bo ja sobie nie wyobrażam, mieszkając na wsi, że ktoś mi gnojówkę wylewa do rowu, który wpływa do mojego stawu, przy moim domu.
To ja przytoczę notatkę z jednej kontroli na pana fermie w Dąbrówce. Pracownik Nadzoru Wodnego w Gostyniu wraz z przedstawicielem RZGW Poznań odkrywają dwa nielegalne wyloty z fermy bydła, z jednego z wylotów wypływa żółta ciecz o nieprzyjemnym zapachu.
Te postępowania są w trakcie wyjaśniania. A pan zna już efekty ostateczne?
Z tego wylotu, z którego była żółta ciecz, to było połączenie innego gospodarstwa, które znajdowało się w niedalekiej odległości. I w tamtym gospodarstwie mieli jakąś awarię. Gnojowica z gospodarstwa niehodującego bydła przedostawała się do naszej instalacji. Przyczyna została usunięta. Byłem tam w sobotę, kaczki tam się wprowadziły. Mamy małe kaczki.
Byłem tam miesiąc temu, strasznie śmierdziało.
Pan mieszka w mieście? Na wsi są inne zapachy. Nas, mieszkańców wsi, razi miejski smog, mieszkańców miast zapach wsi. Bo bydło pachnie naturalnie.
Oddziaływanie gospodarstwa bydła zamyka się w obrębie działki, na której działa gospodarstwo rolne. Czyli tak, jak jest ogrodzenie działki, to nie wychodzi poza. Nie ma możliwości, żeby bydło pachniało poza ogrodzeniem. Tutaj na wsi w wielu miejscach hoduje się zwierzęta, nawozy także mają swoje zapachy.
Smród kończy się na płocie? Sąsiedzi pana ferm twierdzą co innego.
Po tym, jak opisał pan gospodarstwo rolne w Twardowie, zaprosiłem sąsiadów i wszyscy głowy pospuszczali. No bo co ma być czuć?
A jeżeli bydło brodzi we własnych odchodach, to te zapachy się nie unoszą?
Co to znaczy, że było brodzi we własnych odchodach? Bo ja widziałem, jak brodzi w odchodach, jak odbieraliśmy bydło od tych ludzi, którzy nasze bydło męczyli. My hodujemy bydło na głębokiej ściółce. Rozkładamy słomę, zwierzęta się tam załatwiają. W ten sposób tworzy się obornik. Wyściółka jest cyklicznie zmieniana. Proszę nie mylić wyściółki z odchodami. To są zupełnie dwie inne kwestie.
To są wnioski organów państwowych, które kontrolowały pana fermy.
Ale który organ? Niech pan poda mi jakiś przykład. Bo po pana tekście poszła narracja, że moje zwierzęta brodzą w gnojowicy. Wie pan, jakie to jest dla mnie przykre?
Proszę bardzo, przykład: kontrola Inspekcji Weterynaryjnej w Gostyniu we wrześniu 2022 roku informowała o zwierzętach brodzących w odchodach.
Po tym zdarzeniu zarząd spółki złożył zawiadomienie do inspekcji weterynarii z prośbą o wyjaśnienie. Nie mogliśmy dojść do tego, dlaczego ktoś pisze coś, co nie jest prawdą.
Może tu działa też zwykła ludzka zawiść? Jak my się pojawiamy na jakimś terenie, to rosną ceny za słomę, kiszonkę. I ktoś, kto tam hoduje bydło, jest niezadowolony. A pani, która przeprowadzała kontrolę, jest z tego środowiska, ma własne gospodarstwo rolne, jej ojciec również.
Przyjechała na kolejną kontrolę i przygotowała protokół oddający fakty.
Pan sugeruje, że kontroler sfałszował wyniki. Coś pan z tym zrobił, złożył skargę, zawiadomił prokuraturę?
Nic nie sugeruję, to pan tak sugeruje. Niewygodne fakty i odpowiedzi niezgodne z pana tezą są dla pana sugestią i manipulacją. Opowiadam, jak było. My mamy wiele kontroli. Niektóre z nich nie odzwierciedlają stanu faktycznego. Do niektórych składamy odwołania, wyjaśnienia czy zaskarżamy decyzje różnych organów i instytucji.
Inna pana ferma, w Twardowie. To już inny powiat, zatem inny inspektorat weterynarii. Pismo z Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska: "Pod wybetonowanym podłożem brak zbiorników na gnojowicę i na odcieki, a bydło brodzi we własnych odchodach".
Proszę mówić o gospodarstwach rolnych, a nie o fermach. Organem powołanym do kontroli dobrostanu zwierząt w Polsce jest Inspekcja weterynaryjna, która w czasie kontroli, jeżeli zauważy uchybienia, wzywa do ich usunięcia. Z całym szacunkiem, ale WIOŚ może wypowiadać się w zakresie ochrony środowiska, a nie dobrostanu zwierząt.
Twierdzenia WIOŚ przytoczone w pytaniu są niezgodne ze stanem faktycznym i w ocenie nastąpił błąd merytoryczny. Te ustalenia są obecnie przedmiotem postępowania odwoławczego. W gospodarstwie w Twardowie zwierzęta są hodowane w innym modelu i są utrzymywane na tzw. głębokiej ściółce, zaś na gospodarstwie znajdują się dwa szczelne zbiorniki bezodpływowe na gnojówkę..
Na gospodarstwie w Twardowie dokonano zgłoszenia zamiaru wykonania robót budowlanych polegających na budowie dwóch szczelnych zbiorników bezodpływowych na gnojówkę. Z zaświadczenia starosty jarocińskiego jednoznacznie wynika, iż od zgłoszenia nie został wniesiony sprzeciw. Potwierdza to wykonanie zbiorników w sposób całkowicie legalny. W tym zakresie twierdzenia WIOŚ są niezgodne ze stanem faktycznym.
Sąsiedzi skarżą się na muchy.
A pan mieszkał kiedyś na wsi? Bo ja całe życie. Jak pan wyjdzie zrobić grilla, to od razu ma pan pełno much. Bo na wsi wszędzie są gospodarstwa rolne. Na wsi są muchy.
Proszę zobaczyć. (Pokazujemy zdjęcia od mieszkańca Mszczyczyna)
I znów popatrzmy na fakty, a nie na sugestie. Na skutek donosu, w październiku 2023 roku, była prowadzona w gospodarstwie w Mszczyczynie kontrola burmistrza miasta i gminy Dolsk "w sprawie nadmiaru owadów (much)".
W toku kontroli przedstawiliśmy dokumenty potwierdzające regularne wykonywanie oprysków preparatami biobójczymi, a także wykonywanie usług dezynsekcji przez wyspecjalizowane zewnętrzne podmioty.
Kontrola została zakończona i – jak wynika z protokołu – nie wykazała żadnych naruszeń. Ale pan wskazuje, że to nasza wina. Bo znowu wie pan lepiej. Ten fragment zostanie pominięty?
Co on tam ma, ten mieszkaniec, który zrobił tę fotografię, że ma tyle much? O ile to nie jest np. fotomontaż.
Mieszka niedaleko pana fermy.
Z kiedy to zdjęcie?
Z końca października, listopada.
Muchy w listopadzie? Panie redaktorze...
Zastanawiające, że przez lata nasze gospodarstwa rolne nikomu nie przeszkadzały. Przecież wielu rolników w okolicy także jest hodowcami. A nagle przed wyborami kilku osobom zaczynają przeszkadza nasze gospodarstwa. Że smród, że muchy… Dlaczego się nagle zrobił się taki szum wokół mojej rodziny? My kupujemy gospodarstwo 10 lat temu i przez 10 lat nikomu nic nie przeszkadza, nagle zbliżają się wybory i zaczyna przeszkadzać…?
Jeśli mówimy o perspektywie 10 lat, to w międzyczasie, w 2018 roku, też były wybory samorządowe.
Ktoś wtedy nie widział tej możliwości, albo tu nie mieszkał. W końcu ktoś komuś podpowie: "Ty, słuchaj, chcesz iść do polityki? To fajnie, bo teraz jest moda na walkę z gospodarstwami rolnymi".
Pan sugeruje, że ktoś robił sobie kampanię w wyborach samorządowych i wynajął mnie do napisania tekstu?
Po raz kolejny to pan posądza mnie o sugerowanie. Ja tylko zastanawiam się nad powodami nagonki na gospodarstwa. W Mszczyczynie, zanim kupiliśmy gospodarstwo, spółdzielnia hodowała krowy mleczne, cielęta, świnie, które naprawdę pachną mocno, intensywnie. I przez wiele lat nikomu to nie przeszkadzało.
Jakby pan zobaczył, jak to gospodarstwo rolne wyglądało, kiedy je kupiliśmy, to by pan zrozumiał, jak można doprowadzić zrujnowane gospodarstwo do stanu normalnego, czyli bezpiecznego dla ludzi, zwierząt i środowiska. My nie zmienialiśmy tam ani sposobu hodowli, ani rodzaju hodowli. Cały czas to samo. W najwyższych standardach. Tam jest czyściutko. Nie ma cierpiących zwierząt.
A jak by pan sprawdził to, czy zwierzę jest szczęśliwe? Zwierzęcia przecież nie zapytamy. Najlepszą formą jest określenie przyrostu. Jeśli damy normalne warunki tym zwierzętom, to one też rosną szybciej, bo są szczęśliwe.
Porozmawiajmy o dokumentach. W Twardowie ma pan decyzję środowiskową, która pozwala na chów w zakresie 642,5 DJP (duża jednostka przeliczeniowa), co odpowiada 4 285 cielakom. Dlaczego, jak wynika z kontroli Sanepidu, jest tam 8 145 sztuk? Kontrolerzy PINB wskazują na jeszcze inną liczbę zwierząt. Dokładnie 10 890 sztuk. A może być więcej, bo przy pana fermie wybuchł pożar i strażacy musieli poznać liczbę bydła na ewentualność ewakuacji. Odnotowali 12 tysięcy sztuk bydła.
Tylko 12? A może 20?
(Wojciech Biernacki wstaje i pokazuje na telefonie pismo z ARiMR - stan na 12 kwietnia wynosi 3747 sztuk.)
Dlaczego Sanepid odnotowuje 8145 sztuk?
Sanepid nie może mieć takiej wiedzy. Tam jest połowa gospodarstwa pusta, bo czekamy na zmianę decyzji środowiskowej.
Sanepid skłamał?
Nie. Sanepid dostał błędną informację od kogoś.
O 12 tys. wiem też z Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Jarocinie. Okłamali mnie?
Może być błąd taki, że ktoś zapytał, ile gospodarstwo ma pojemności i ktoś odpowiedział, że ma 10 tysięcy czy 12 tysięcy. A powinien odpowiedzieć 4 tysiące. To nowe gospodarstwo, nowi ludzie, którzy są w nowej rzeczywistości. Ktoś się pomylił. Nawet w poprzednim pana artykule oficer prasowy Komendanta Powiatowego PSP w Jarocinie mówi, że z uwagi na brak konieczności przeprowadzenia ewakuacji dokładna liczba nie została zweryfikowana i sprawdzana.
Ile ma pan sztuk bydła w Mszczyczynie?
Tam są malutkie cielaczki.
Od państwa dostałem informację, że 5 979 sztuk. Spytałem ARiMR. Odpowiedź: zero.
No, bo źle pan zapytał.
Źle zapytałem?
Jestem przekonany, że tak. Pan pyta pod tezę. Pan nie ustala faktów.
Jak minister z bratem ponad 140 hektarów upolowali
14 marca 2024 dostałem informację od pana biura prasowego i postanowiłem zweryfikować w ARiMR. Odpowiedź: na dzień 22.03.2024 r. brak jest zwierząt. Dopytuję o 14 marca. Odpowiedź: na dzień 14.03.2024 r. brak było zwierząt zarejestrowanych przez Zakład Przemysłu Mięsnego Biernacki. Dziwne?
Ktoś pana w błąd wprowadził, źle pana pokierował. Pan mnie atakuje. Nie zależy panu na ustaleniu prawdy i przedstawieniu faktów.
Dwa razy, w dwóch datach?
Wyjaśniłem już: wszystkie zwierzęta są zgłoszone do ARMIR.
Jak to jest, że jak zaczęliśmy budować gospodarstwo, nikt się nie interesował, nikt się nie denerwował? Zbliżają się wybory, pojawia się młody człowiek i się denerwuje strasznie.
Mówi pan o Pawle Wyremblewskim, 31-latku, który kandydował na wójta gminy Kotlin? (Rozmawiamy przed II turą wyborów, w której Wyremblewski wygrał i został wójtem - przyp. red.). O jego starcie uczciwie napisałem w artykule. Ale nie tylko on skarży się na pana działalność. Zajmowaliśmy się również fermami w Mszczyczynie i Dąbrówce. To nie okręg wyborczy pana Wyremblewskiego. W Mszczyczynie w imieniu mieszkańców z urzędami kontaktuje się sołtyska, która teraz weszła do rady gminy. Ale jakie to ma znaczenie? Proszę powiedzieć, ile może pan mieć sztuk bydła w Mszczyczynie i Dąbrówce według decyzji środowiskowych?
Gospodarstwa, które my nabyliśmy, mają prawo hodowania zwierząt i były wybudowane przed wejściem przepisów o decyzji środowiskowej. Decyzje środowiskowe musi pan uzyskać, jak pan buduje nowe gospodarstwo.
A pan oba rozbudowywał i również potrzebował decyzji środowiskowych.
Gospodarstwo, które kupiliśmy, nie spełniało żadnych wymogów bezpieczeństwa pracownika i dobrostanu zwierząt. Musieliśmy pewne prace wykonać natychmiast, żeby ratować zwierzęta, które oddali nam rolnicy. Więc to był stan wyższej konieczności. Jak jest pożar, to pan się pyta, do kogo należy staw? Nie, bierze pan wodę i gasi pożar.
W sytuacji, w której nasze zwierzęta był źle traktowane, robiliśmy wszystko, żeby jak najszybciej trafiły w lepsze warunki. Wszystkie nasze działania były prowadzone w dialogu z urzędami. Wprost pytaliśmy co robić w kryzysie, w jakim się znaleźliśmy.
Postawił pan samowole budowlane.
Co to znaczy samowole budowlane według pana? To znowu pana ocena. Albo sprytny skrót myślowy. Bo tak powiedział urząd? Czy powiedział coś znacznie szerszego, a pan wyrwał fragment?
Powiatowe Inspektoraty Nadzoru Budowlanego pana nie informowały?
Prawo administracyjne przewiduje procedurę legalizacji budynków. Wszystkie dokumenty zostały w trybie najszybszym, jaki był możliwy, złożone do odpowiednich urzędów. I te procesy trwają. Czy według pana ja, czy podmioty, o których rozmawiamy, nie mamy prawa korzystać z dostępnych procedur? Pan odmawia nam podstawowych praw.
PINB w Gostyniu informuje o 21 wiatach, które pan postawił: w oparciu o pozwolenie na budowę Biernacki wybudował 10 obiektów. Pozwolenie obejmowało budowę wiat m.in. na sprzęt rolniczy i sezonowy pobyt bydła. Pozostałe to samowole budowlane.
Ja rozumiem, że jest pan człowiekiem kochającym przyrodę i przede wszystkim chodzi o to, żeby zwierzęta nigdzie na świecie nie cierpiały.
Syndykat
Pan uciekł od mojego pytania. Według decyzji środowiskowych, ile może być sztuk bydła w Mszczyczynie i w Dąbrówce? Każda rozbudowa musi być poprzedzona decyzją środowiskową. Dlaczego nie była?
Działaliśmy w sytuacji wyższej konieczności, musieliśmy gdzieś pomieścić zwierzęta. Jeżeli byśmy nie kochali zwierząt, nie chcieli o nie dbać, czyli chcieli narazić je na utratę zdrowia i śmierć w efekcie końcowym, jeśli postępowalibyśmy egoistycznie, nieludzko, w sposób niegodny rolnika, to wtedy byśmy postępowali tak, jak pan mówi. Zostawilibyśmy je bez opieki.
Rozumiem, że nie posiada pan decyzji środowiskowych.
Jako rolnik, kupując gospodarstwo rolne, w którym było hodowane bydło, zrobiłem wszystko, żeby doprowadzić je do takiego stanu, żeby zwierzęta były w optymalnych warunkach zootechnicznych.
Następstwem była konieczność zwiększenia tych gospodarstw, ale to było robione przy konsultacji z wszystkimi urzędami. Przyjęliśmy zasadę: róbmy to, bo to jest mniejsza szkodliwość. Życie i zdrowie zwierząt oraz życie i zdrowie moich pracowników i ochrona środowiska są nadrzędną rzeczą. Czy nie?
I nadal musi pan trzymać w Dąbrówce 11 tysięcy sztuk bydła? W 2021 roku uchronił pan te zwierzęta przez chorobą i śmiercią. Doceniam. Ale jest 2024 rok i pan prowadzi fermy bez niezbędnych dokumentów.
Ale w czym to przeszkadza, żeby hodować tam bydło dalej? Złożyłem wymagane dokumenty. Trwają procedury zgodnie z prawem. Wie pan, ile trwają procedury administracyjne w Polsce. Latami! I ja prowadzę latami, bo inaczej się nie da.
To, że nie ma pan decyzji środowiskowych, nic nie znaczy?
To, że pan nie ma dzisiaj paszportu ważnego, to nie może pan do Hiszpanii pojechać na wakacje?
Do Hiszpanii polecę na dowodzie osobistym, bo jesteśmy w strefie Schengen, ale do Chin może się nie udać.
Ja też nie chcę do Chin lecieć. Tak samo, jeżeli spełniamy wszystkie wymogi weterynaryjne, wszystkie wymogi ochrony środowiska, nie ma zagrożenia bezpieczeństwa ludzi naszych, którzy tam pracują, czyli dlaczego mamy nie hodować zwierząt?
Od razu po tych wszystkich pracach, które były niezbędne do wykonania, żeby zwierzęta były szczęśliwe, zostały złożone pełne dokumentacje do wszystkich urzędów. Wszystko w świetle prawa. Żadnych uników, żadnego opóźniania. Wszystkie procedury zostały rozpoczęte.
Po co w takim razie są decyzje środowiskowe, skoro można wybudować lub rozbudować fermę, a potem się o nie starać?
Bo był kryzys ze zwierzętami. Można było te procesy przeprowadzić ścieżką legalizacyjną i ona teraz biegnie. Nikt z urzędników nie zarzucił nam żadnego wykroczenia ani złamania prawa, dlatego te gospodarstwa rolne w tym formacie mogą funkcjonować.
Jeśli nie miałby pan prawa jazdy, a dziecko by panu zachorowało, zakrztusiło się i ma pan 5 minut na ratowanie tego dziecka albo umrze - to co pan robi? Jedzie pan, ratuje swoje dziecko. Jedzie pan 200 na godzinę ze swoim dzieckiem do szpitala, policja pana eskortuje i nikt panu za to nic nie zrobi. Wiem, bo miałem takie zdarzenie.
To jest piękna analogia. Jeden szczegół. Pan dotarł do szpitala, uratował dziecko i od tego czasu nie wyrobił prawa jazdy i każdego dnia jeździ 200 kilometrów na godzinę do sklepu na zakupy.
Żaden urząd nie stwierdził nielegalności. I pana analogia jest już nadużyciem. Wszystkie procedury są rozpoczęte i się toczą. Proszę nie mieć do mnie pretensji, że tak długo.
Pytam PINB w Gostyniu, czy można prowadzić fermę bez decyzji środowiskowych. Odpowiedź: "W sposób legalny nie, ale brak jest podstawy prawnej do wstrzymania nielegalnego użytkowania".
Jest pan rolnikiem, przychodzi do urzędu i mówi: "Zostały przerobione budynki do stanu umożliwiającego chów". Urzędnik, pyta czy chce pan legalizować. "Tak? Dobrze, opłata administracyjna, wniosek zgodny z jakimś rozporządzeniem. Dobrze. Dziękuję. Do widzenia". Tak to wygląda w rolnictwie.
Co jest przeciwieństwem słowa legalny?
Nielegalny. Ale do czego to się odnosi? Zabawa słowna. Ok. Ale w prawie tak nie jest. Legalne jest wszystko, co nie jest zabronione. Nielegalność musi stwierdzić sąd. Działaliśmy w stanie wyższej konieczności. Liczył się czas. I zrobiliśmy to co najważniejsze: zabezpieczyliśmy dobro zwierząt i bezpieczeństwo ludzi. Dopełniliśmy wszelkich procedur.
Czy można legalizować coś, co jest legalne?
Prawo mówi tak: najważniejsze dla wszystkich ludzi jest zdrowie, bezpieczeństwo człowieka, dbanie o najsłabsze istoty.
Proszę pana, jak pana sąsiad kupuje nowe auto, to pan się cieszy, że mu się udało. To jest podejście normalnego człowieka. A nie, żeby mu ukradli. Po co się doszukiwać? To jest nieistotne. Istotne jest, żebyśmy byli szczęśliwi. Dajemy ludziom pracę, 1500 rodzin żyje z naszej działalności. Zawsze trzeba patrzeć na to dobro nadrzędne, dobro społeczne. Nie można się kierować tym, by hamować czyjąś działalność.
Pan wiele mówi o zwierzętach, dobru społecznym, a pan jest biznesmenem, który działa dla zysku.
To nie jest tylko biznes. Na produkcji mięsa nie ma marży, to jest raptem 1-2 proc. Można bardziej powiedzieć, że to jest misja, żeby wyżywić społeczeństwo. To moje życie i pasja.
"Piąty rozbiór Polski"
To pan ma misję wyżywienia narodu włoskiego i japońskiego? Na początku mówił pan, że głównie eksportuje.
I znowu zabawa słowna. Wiem, że jest pan niezwykle sprawny w tych grach. Sprzedajemy także w Polsce. Rzeźnia jest po to, żeby rolnicy, tutaj z naszych okolic, mogli sprzedać mięso, bo nie da się wytransportować żywych zwierząt do Japonii. Wyobraża pan sobie statek płynący 3 miesiące z tymi zwierzętami? Mięso się da przewieźć. Ładuje się w kontenery zamrożone i one płyną. Więc to jest po to, żeby mogli ludzie żyć tutaj, pracować.
Przepraszam, ale coś tu się nie zgadza. Pan mówi, że brakuje panu żywca, bo rolnicy wolą handlować zbożem, niż hodować panu byki. A teraz mówi pan, że prowadzi ten biznes, bo rolnicy nie mieliby gdzie sprzedać zwierząt.
Wszystko się zgadza. To pan miesza wątki. Część rolników, która hodowała nasze cielaki, w pewnym momencie odmówiła współpracy. Są także inni, którzy hodują swoje bydło i nam je dzisiaj sprzedają.
To system zamknięty. Żeby zakład mógł funkcjonować, wypłacić wynagrodzenia, musi pracować codziennie. Nie można pracować wybiórczo. Żeby być partnerem dla swoich kontrahentów, to musisz niestety być na pewnej skali tego działania.
Mówmy zatem o bardzo o dochodowym biznesie.
Nie tak bardzo dochodowym. To działalność rolnicza. W skali kraju znacząca, w skali Europy jesteśmy małą rodzinną firmą. Nie możemy się mierzyć z gigantami. Choć staramy się z nimi konkurować.
Zaraz mi pan powie, że do tego wszystkiego jeszcze dokłada.
Nie, nie dokładam, ale porównując inne biznesy, które mamy w naszej rodzinie, to biznes mięsny jest bardzo wymagający i najmniej dochodowy ze wszystkich.
Wróćmy do Dąbrówki i Mszczyczyna...
Tam wszystkie dokumenty związane z tą ścieżką zatwierdzenia i legalizacji trwają. I to jest normalne. Jest to jedna ze ścieżek przyjętych. Jak z ustawą od prezydenta Polski. On podpisuje ustawę, wysyła do Trybunału Konstytucyjnego, a ona obowiązuje. Żaden z urzędów, ani żadna z instytucji nie zarzuciła nam nielegalności, żaden z sądów nie stwierdził nielegalności.
Cytowałem informację z PINB.
Jak pan zadał pytanie, podobnie jak mnie, czy coś jest czarne albo białe, no to urzędnik ma dwie opcje. To tak powiedział. Sprawa jest dużo bardziej złożona. Prawo nie jest biało-czarne. Trwa procedura.
Przecież nie macie pewności, że dostaniecie decyzję środowiskową.
A czemu mamy nie dostać?
Gmina Dolsk, na terenie której znajduje się Mszczyczyn, uchwaliła Miejscowy Plan Zagospodarowania Przestrzennego, który dopuszcza przedsięwzięcia do 210 DJP, czyli w przeliczeniu 210 półtonowych krów. Wasze fermy są dużo większe.
W sprawie Dolska zostało złożone zawiadomienie do prokuratury na urzędników, którzy dopuścili się złamania prawa. Powstał MPZP celem zablokowania inwestycji, na szkodę interesu prywatnego właściciela nieruchomości.
(W tym miejscu Wojciech Biernacki w autoryzacji dodał cytaty z ustaw o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym, orzecznictwo sądów oraz informację, że wojewoda wielkopolski unieważnił uchwałę rady gminy o MPZP, a ta potem przyjęła ją w identycznym brzmieniu)
W chwili obecnej spodziewamy się wydania przez wojewodę wielkopolskiego rozstrzygnięcia nadzorczego o analogicznym brzmieniu i stwierdzenia nieważności także uchwały rady miasta i gminy Dolsk z dnia 20 marca 2024 r.
Przeczytam panu kolejny dokument. Z urzędu marszałka województwa wielkopolskiego z marca 2023 roku do mieszkanki Dąbrówki. Urząd zwrócił się do WIOŚ, Wód Polskich, PINB i urzędu gminy w Borku Wielkopolskim. I pisze: "Uzyskane informacje wskazują wiele nieprawidłowości związanych z przedmiotowym przedsięwzięciem, takich jak: budowa budynków i wiat bez wymaganych pozwoleń, utrzymywanie zwierząt w obiektach do tego nieprzeznaczonych, brak uregulowanej gospodarki wodno-ściekowej, brak decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach".
Mamy średnio 11 kontroli tygodniowo. Na wszystkie kontrole reagujemy. Odpowiadamy, wyjaśniamy, jeśli uważamy, że mijają się ze stanem faktycznym. Wdrażamy wnioski pokontrolne. Nie znam tego dokumentu i konkretnej sytuacji. To znowu kwestia wyrwana z kontekstu. Dział prawny panu odpowie.
Dotychczas dział prawny po moich pytaniach o podstawy prowadzenia ferm pisał o historii wsi i tradycjach rolniczych.
Czemu pan, tak zacny dziennikarz, z takim dorobkiem życiowym, gdy nie dzieje się krzywda człowiekowi, nie dzieje się krzywda zwierzętom i nie dzieje się krzywda środowisku, zawraca sobie głowę jakimś dokumentem? Że ktoś komuś napisał? No napisał. Bo taka też jest prawda: od zawsze w tych okolicach była prowadzona działalność rolnicza. Nie kupuję ziemi w centrum Poznania i nie zaczynam tam działalności rolniczej. Prowadzę ją tam, gdzie istnieje od lat. Zazwyczaj ludzie to rozumieją. Okoliczni mieszkańcy współpracują z nami.
Po to mamy cały szereg służb w Polsce, że jak dostają jakiś donos, to zlecają sprawdzenie sytuacji. Czy nie dochodzi do zagrożenia życia ludzkiego, bezpieczeństwa żywności, czyli zdrowia zwierząt i czy nie ma zatrucia środowiska. I wszystkie kontrole, które mamy, mówią: słuchajcie, jest OK. Część wskazuje na niewielkie sprawy do uzupełnienia i uzupełniamy je. Wszystko robimy zgodnie z zaleceniami tych kontroli albo z protokołami pokontrolnymi.
WIOŚ: Chów zwierząt jest w obiektach do tego nieprzeznaczonych.
Znowu zdanie wyrwane z kontekstu. Tak. Kupiliśmy gospodarstwo rolne i zrobiliśmy wszystko, by ochronić zwierzęta przed cierpieniem. Dostosowaliśmy budynki. Prowadzimy procedurę i jesteśmy w stałej komunikacji z WIOŚ.
I te zwierzęta są pewnie z tego powodu naprawdę bardzo wdzięczne. Po trzech latach pan nadal walczy o te zwierzęta?
Wie pan, ile rośnie cielę, żeby było gotowe do uboju? Dwa lata.
Pan bardziej kocha zwierzęta, czy pieniądze?
Znowu zabieg. Chce mnie pan ośmieszyć. No przecież, że zwierzęta... Oczywiście, że tak. Pracuję z nimi od dziecka.
Mnie już nie interesują samochody. Ja jeżdżę starym, ośmioletnim samochodem. Mam mały, zwykły dom. Bez żadnych fajerwerków. Żyję skromnie. Ja nie mam potrzeby zarabiania milionów.
Jesteśmy całą rodziną tutaj wszyscy skupieni. Spotykamy się w soboty, w niedzielę na gospodarstwach. Pomagamy w sytuacjach takich jak np. są święta, kiedy ludziom musimy dać odpocząć. Wtedy to my wszyscy przyjeżdżamy i dajemy jedzonko zwierzątkom.
Ta rozmowa to dla mnie wielka przyjemność, chociaż mnie pan naciska, a ja się próbuję jakoś wyswobodzić z pana uścisku. Chcę panu dać równowagę i pokazać prawdę dokumentami oraz wypowiedziami. Pokazać stan faktyczny.
Na razie to ja pokazuję dokumenty.
Z wyrwanymi z kontekstu zdaniami. Takimi, żeby były mocne, budowały klikalność artykułu. Rozumiem. Taka praca. Moich wyjaśnień i tak pan nie uznaje.
Czy wie pan, że nam się spaliła duża część zakładu w poprzednim roku? To kosztowało mnie dziesięć lat życia. Te siwe włosy, to się pojawiły w dwa dni. Szósta rano po Bożym Narodzeniu, 27 grudnia. Jedzie straż, jedzie karetka. Patrzę, dzwoni telefon z zakładu. Już wiedziałem, co się dzieje.
Ten przedsiębiorca w Polsce, to nie jest tylko bydlak siedzący z cygarem, pijący najdroższe whisky, wszędzie rozrzucający dolary. A gdzie ta druga strona? Bez przerwy stres, lęk. Odpowiedzialność. Także za ludzi, których zatrudniam.
Nie odbieram panu zasług ani nie umniejszam pana pracy. Ale są kwestie prawne.
Oczywiście, że są kwestie prawne. Dlatego dopełniam procedur. Toczy się wiele procedur administracyjnych zgodnych z prawem. Wszelkie niedociągnięcia wyjaśniam i prostuję. Pan za każde najmniejsze niedociągnięcie dawałby dożywocie…
Pan może odnieść wrażenie, że Biernacki próbuje pana przekonać. Ale co by panu przeszkadzało, w moich gospodarstwach rolnych, gdy mieszkałby pan kilometr od nich? A tacy mieszkańcy protestują.
A może to, że ktoś robi tam biznes...
O właśnie.
Nie postawiłem kropki.
Szkoda, że to nie idzie w telewizji na żywo, to już byśmy pana mieli.
...że ktoś robi tam biznes i za nic ma procedury. Pan wystąpił z wnioskiem o decyzję środowiskową dla fermy w Dąbrówce. I ta procedura trwa i gmina czeka na uzgodnienia z RDOŚ i Wód Polskich. Pan ma to gdzieś i sobie prowadzi fermę na kilkanaście tysięcy sztuk bydła.
Pan jest uparty, jak moje dzieci. Tłumaczyłem kilka razy. Wszystkie procedury zostały rozpoczęte. Gdybym miał je "gdzieś", jak pan sugeruje, to bym ich nie zaczynał. Działanie w kryzysie i stanie wyższej konieczności odbywało się w dialogu i w porozumieniu z urzędami. Powyższe stwierdzenie jest pana oceną. Ma pan do niej prawo, mimo, że jest dla krzywdząca dla mnie i nie znajduje potwierdzenia w faktach.
Prowadzi pan nielegalną fermę, którą teraz próbuje legalizować.
To mocne stwierdzenie, ale pomogę panu z niego wybrnąć. Nielegalność trzeba stwierdzić przepisami prawnymi. Wobec nas nikt jej nie stwierdził. Wszystkie wymagane procesy i procedury się toczą i zostały przez nas rozpoczęte. Naszą misją jest dbanie o nasze zwierzęta. Tylko to. Jesteśmy uczciwymi ludźmi, my nie mamy nic do ukrycia. Nie pracował pan ze zwierzętami. To trzeba zobaczyć, pokochać. Gospodarstwo rolne jest legalne.
Nasze państwo powinno wspierać to, co jest dobrem narodowym, czyli nasze rolnictwo.
Pan działa legalnie, tylko zapomniał uzupełnić dokumenty?
Wielu rolników tak działa. Zdarzają się im małe niedociągnięcia. My wszystkie właściwe procedury mamy rozpoczęte.
Naprawdę?
Dzięki temu, że pan mi przypomniał, wszystkie już są uzupełnione (śmiech). Wszystkie wymagane procedury rozpoczęły się na długo przed pana artykułem. Wiele z nich trwa już lata… Niestety.
Paweł Figurski jest dziennikarzem Wirtualnej Polski. Napisz do autora: pawel.figurski@grupawp.pl