Przypomnijmy: Polska zawetuje nowy unijny budżet, jeśli wypłata środków zostanie uzależniona od przestrzegania zasad praworządności. Premier Mateusz Morawiecki wysłał w tej sprawie list do unijnych przywódców. W odpowiedzi na te kroki opozycja straszy opinię publiczną polexitem.
Sytuacją tą bardzo zaniepokojeni są polscy przedsiębiorcy, szczególnie eksporterzy na unijne rynki. Według nich nie ma żadnej sensownej alternatywy dla wspólnego europejskiego obszaru gospodarczego i długo nie będzie.
- Żadnego polexitu nie będzie! Nikt nas z Unii nie wyrzuca, a my sami też nie możemy wyjść, bo nas na to nie stać. Nikt przy zdrowych zmysłach nie dopuści do rozpadu Unii – mówi stanowczo producent pelletu z woj. kujawsko-pomorskiego.
Większość produkcji firmy (od 60 do nawet 90 proc.) trafia na zachód: do Włoch, Niemiec, Danii, Francji i Holandii.
- Zawetowanie unijnego budżetu, który w dużej mierze opiera się na długu, wcale nie jest złym posunięciem naszego rządu. Jestem za wspólnym rynkiem, swobodnym przepływem towarów i kapitału, ale nie za drukowaniem pieniędzy bez pokrycia – komentuje przedsiębiorca, który chce zostać anonimowy.
Nasz rozmówca przyznaje, że koronakryzys odbił się negatywnie na jego branży, ale na razie dramatu nie ma. Zapotrzebowanie na ich produkt wciąż jest wysokie, natomiast zamówień jest mniej przez to, że znacząco wzrosły ceny transportu. Wiele firm przewozowych zbankrutowało, konkurencja na rynku jest dużo mniejsza.
Gdzie byłaby dziś jego firma, gdybyśmy nie byli w Unii Europejskiej? - To zależy, czy Ukraińcy, Białorusini mieliby łatwy dostęp do naszego rynku zbytu. Ich tanie pellety zalewają dziś Polskę. Gdyby obowiązywały wysokie cła i chronilibyśmy nasz rynek, nie sprzedawalibyśmy naszych produktów w Europie, ale tu, na miejscu, "wokół komina" – ocenia producent.
Z drugiej strony przyznaje, że wspólny rynek europejski bywa dla nich ratunkiem. Wysokogatunkowe drzewo iglaste w Polsce jest coraz droższe, bardziej opłaca się im więc kupować surowiec w Czechach czy nawet w Nadrenii.
Również Waldemar Adaszak, wielkopolski producent jaj spożywczych i eksporter, nie wyobraża sobie funkcjonowania bez europejskiego rynku zbytu. Jego produkty trafiają m.in. do Rumunii, Holandii, Belgii i na Węgry. W sumie jest to od 20 do 40 proc. całej produkcji.
– Producenci jaj z południa Europy mają teraz nadwyżki, bo w tym roku turystyka przez pandemię mocno siadła. Zamiast na rynek wewnętrzny sprzedają więc jaja po niższych cenach w Europie, głównie na Wyspy Brytyjskie – opowiada hodowca drobiu.
Przyznaje, że ta nieoczekiwana konkurencja z Hiszpanii i Włoch utrudnia mu utrzymanie się na brytyjskim rynku, ale pojawiają się zamówienia z innych państw, bo konsumpcja jaj w Europie nie spada. – Ceny na rynku są niższe, ale zbyt wciąż jest – zapewnia.
Gdzie byłaby dziś jego farma, gdyby stracił dostęp do wspólnego rynku? - Jeśli pojawiłyby się cła na moje produkty, stałbym się mniej konkurencyjny. Sprzedawałbym dużo mniej, musiałbym zmniejszyć produkcję, a co za tym, zwolnić ludzi – mówi wprost.
Czy byłby w stanie szybko zastąpić unijnych kontrahentów innymi, np. ze wschodu Europy? – Wejście na rynki wschodnie jest bardzo trudne, jeśli nie niemożliwe. Opanowali je całkowicie Ukraińcy, którzy są olbrzymim producentem jaj spożywczych. Produkują je po tak niskich kosztach, że my w Polsce nie jesteśmy w stanie im dorównać – mówi otwarcie hodowca.
Również dla polskich producentów drobiu jakiekolwiek ograniczenia w dostępie do wspólnego rynku byłyby wręcz katastrofalne w skutkach.
"Zastąpienie krajów UE innymi kierunkami eksportu jest niemożliwe" – dowiadujemy się w SuperDrob SA.
- Rozwój całej branży drobiarskiej jest uzależniony od dostępu do rynków Unii Europejskiej. Dynamiczny rozwój produkcji drobiu w Polsce obserwuje się od momentu uzyskania pełnego dostępu do wspólnego rynku w 2004 roku. Jakiekolwiek dodatkowe ograniczenia w postaci ceł czy kontyngentów skomplikują swobodny przepływ towarów i usług -- wskazuje Tomasz Brus, dyrektor ds. handlu w SuperDrob SA. Jego zdaniem miałoby to wpływ na podwyżki, ograniczyłoby konkurencyjność produkcji, a w konsekwencji firmy wolniej by się rozwijały.
Jak podkreśla, kraje Unii Europejskiej są dla nich głównym kierunkiem sprzedaży eksportowej. Wspólny rynek jest też największym odbiorcą całej polskiej branży drobiarskiej.
Ale nie tylko drobiarze trzymają teraz mocno rękę na pulsie. Od wejścia Polski do UE eksport towarów i usług zwiększył się blisko czterokrotnie, dzięki temu Polska trafiła do elitarnego grona 25 największych eksporterów na świecie — wynika z ubiegłorocznego raportu Banku Pekao.
Spośród światowej czołówki eksporterów w bieżącej dekadzie sprzedaż zagraniczną szybciej od Polski zwiększał jedynie Wietnam.
- Dla wielu polskich firm wyjście z Unii Europejskiej byłoby nie do przyjęcia. Traktują Europę jak naturalny rynek zbytu swoich towarów. Gdyby go utracili, część z nich na pewno przeniosłoby produkcję gdzie indziej – uważa Tomasz Winnicki z Grupy Poland-Export.com.
Na przykładzie branży meblarskiej Winnicki pokazuje potencjalne trudności. – Gust Europejczyków różni się od azjatyckiego czy afrykańskiego. Ciężko byłoby zastąpić europejskich odbiorców mebli innymi. Poza tym, by móc wejść na nowe rynki zbytu, trzeba kogoś z nich wygryźć, a to nie jest takie łatwe – przypomina Winnicki.
Politycy i eksperci, z którymi kilka dni temu rozmawiał money.pl, nie chcą na razie spekulować na temat długofalowych skutków weta wobec unijnego budżetu. Nie wykluczają, że póki co to strategia negocjacyjna.