Będące w upadłości linie lotnicze poinformowały o zawieszaniu i likwidowaniu części połączeń długodystansowych, które były zaplanowane do 15 października tego roku. Część z tych pasażerów, których loty wypadną z rozkładu, nie będzie mogła nawet liczyć na zwrot pieniędzy.
O sprawie pisze portal Deutsche Welle. Jak to w ogóle możliwe, że i bilety, i pieniądze przepadną? Wszystko dlatego, że 15 sierpnia firma złożyła wniosek o upadłość. Ta data jest kluczowa. Jeśli ktoś kupił bilet później to dostanie zwrot. Jeśli wcześniej - już nie (lub może liczyć na rekompensatę w wysokości 10 proc. ceny biletu).
Pieniądze wpłacone przed 15 sierpnia trafiły bowiem do masy upadłościowej spółki i nie ma możliwości ich odzyskania. Te wpłacone już po wniosku o upadłość "zostały odłożone" i trafią z powrotem do klientów tych lotów, które zostaną odwołane - informuje portal DW.
"Organizacje broniące praw konsumentów oceniły jako 'przerażającą' informację, że tak wiele osób padnie ofiarą bankructwa linii Air Berlin. Nie ma w tym określeniu cienia przesady, ponieważ najbardziej poszkodowani zostali ludzie, którzy wykupili drogi bilet na Karaiby, gdzie zamierzali spędzić wymarzony urlop" - czytamy w serwisie.
Air Berlin jest od kilku lat na minusie. W 2016 roku straty wyniosły 780 mln euro. Kryzys pogłębił się po wprowadzeniu w marcu letniego rozkładu lotów.
Głównym udziałowcem Air Berlin są linie Etihad. Te zaprzestały jednak finansowania, bo straty generowane przez przewoźnika z roku na rok powiększają się. Tylko w ostatnich latach było to 1,2 mld euro. Eithad próbowało zachęcić do wsparcia władze Berlina.
Gwoździem do trumny był nowy rozkład lotów. Liczba pasażerów spadała, a finanse pogarszały się. Po złożeniu wniosku o upadłość niemiecki rząd przyznał przewoźnikowi kredyt w wysokości 150 mln euro w celu utrzymania połączeń lotniczych. Jak się jednak okazuje, to nie wystarczy na bieżącą działalność.