Donald Tusk szorstko odrzucił apel 81 brytyjskich parlamentarzystów, którzy oczekiwali zagwarantowania po Brexicie praw obywateli Wielkiej Brytanii, mieszkających w innych krajach Unii. Szef Rady Europejskiej zwrócił uwagę, że Londyn nawet nie złożył jeszcze wniosku o opuszczenie UE. Tymczasem premier Theresa May chce, by negocjacje w sprawie Brexitu trwały nie dłużej niż 15 miesięcy.
Brytyjscy parlamentarzyści - głównie z Partii Konserwatywnej - domagali się od Donalda Tuska doprowadzenia do zawarcia umowy, która po Brexicie gwarantowałaby prawo pobytu obywateli Wielkiej Brytanii na terenie innych krajów Unii. Takie same gwarancje mieliby otrzymać obywatele UE mieszkający w Wielkiej Brytanii.
W odpowiedzi na list Brytyjczyków Donald Tusk stanowczo odrzucił ich pretensje, że Bruksela blokuje tego typu umowę, wywołując "obawę i niepewność". Stwierdził, że taki argument ma "niewiele wspólnego z rzeczywistością" i jako prawdziwe źródło niepewności wskazał decyzję podjętą w czerwcowym referendum.
Polski polityk stwierdził też, że jedynym sposobem na rozwianie lęków i obaw obywateli jest jak najszybsze rozpoczęcie negocjacji w sprawie Brexitu. Także kanclerz Niemiec Angela Merkel stwierdziła, że nie może być mowy o żadnych jednostronnych umowach lub nieformalnych planach, zanim premier Wielkiej Brytanii Theresa May nie skorzysta z art. 50 Traktatu Lizbońskiego.
Przemawiając w środę 30 listopada w Izbie Gmin, Theresa May powtórzyła, że chce dać gwarancje 3 mln obywateli innych krajów UE, mieszkających w jej kraju, a także 1,2 mln Brytyjczyków, którzy mieszkają w innych krajach Wspólnoty.
Jak dowiedziała się agencja Bloomberg od anonimowego przedstawiciela brytyjskiego rządu, May rozumie, że negocjacje w sprawie Brexitu muszą trwać nie dłużej niż 15 miesięcy, by uniknąć sytuacji, gdy Wielka Brytanii znajdzie się poza Unią, zanim uda się sformalizować nową formę współpracy pomiędzy obu stronami.