Kampania prezydencka w toku. Jednym z tematów, który wzbudziły duże emocję, jest wejście Polski do strefy euro, a co za tym idzie przyjęcie przez nasz kraj wspólnej waluty. Rozgorzała dyskusja czy ten krok spowoduje wzrost cen, czy też nie. Pytani przez nas ekonomiści nie zostawiają na dyskusji o euro suchej nitki – jak mówią, w tej kampanii jest ona tylko pustosłowiem.
Prezydent Bronisław Komorowski zachwala wprowadzenie euro, jego kontrkandydat z PiS Andrzej Duda straszy nas gigantycznym wzrostem cen po przyjęciu wspólnej waluty. Obaj kandydaci zdają się zapominać, że przyjęcie euro przez Polskę to problem dość odległy. Na chwilę obecną nasz kraj nie tylko nie spełnia kryteriów konwergencji, ale nie ma także wystarczającej większości w parlamencie do zmiany konstytucji. Obecnie przyznaje ona monopol na emisję pieniądza Narodowemu Bankowi Polskiemu, a co za tym idzie Europejski Bank Centralny nie może z dnia na dzień przejąć jego roli.
Ważniejsze jest jednak fakt, że Polska nie spełnia kryteriów konwergencji. Nasz kraj jest objęty procedurą nadmiernego deficytu (co dałoby się ominąć), a także nie wszedł do systemu ERM II, czyli systemu europejskiego mechanizmu walutowego, ograniczającego wahania kursu złotówki w stosunku do euro. Raczej nie ma szans na to, aby w najbliższym czasie miało się to zmienić.
Kryteria konwergencji, to warunki przyjęcia euro przez dany kraj. Zgodnie z traktatami są to: stabilność cen, czyli poziom inflacji, który nie może przekraczać o więcej niż 1,5 punktu procentowego średniej inflacji w trzech krajach strefy euro o najniższej inflacji; kryterium długu publicznego, który łącznie nie może przekraczać 60 proc. PKB; kryterium stóp procentowych oraz kryterium kursu walutowego. Oprócz tego do przyjęcia euro konieczna jest również zgodność prawa, w przypadku Polski oznacza to - wspomnianą już -zmianę konstytucji.
Dlatego ekonomiści mówią, że ewentualne wejście Polski do strefy euro będzie możliwe raczej po 2020 r. Nic więc dziwnego, że zarówno Jakub Borowski z Credit Agricole, jak i Ignacy Morawski z BiZ Banku jasno stwierdzają, że są ważniejsze tematy niż wprowadzenie wspólnej waluty.