Propozycja osobnej linii kredytowej dla strefy euro pokazała, że unijne pieniądze będą kierowane głównie do Eurolandu. Polski nie stać jest na długie zwlekanie. Pozostając poza, będziemy tracić. Zdaniem ekonomistów portfel Kowalskiego nie straci na zmianie waluty, a wzrosty cen są mitem, który nie ma potwierdzenia w danych. Co zrobi nowy premier, Mateusz Morawiecki?
Wejście Polski do strefy euro może się okazać jednym z pierwszych wyzwań dla nowego szefa rządu. Polska nie powinna zwlekać z tą decyzją.
- Środki unijne będę koncentrowane głównie przy strefie Euro. Nie ma co do tego wątpliwości. Dotyczy to zarówno budżetu, środków przeznaczanych na politykę spójności, jak i na projekty infrastrukturalne. Im dalej Polska będzie od strefy euro, tym mniej pieniędzy będzie do nas spływać – przekonuje w rozmowie z money.pl dr Bartłomiej Nowak z Akademii Finansów i Biznesu Vistula.
Potwierdza to najnowsza propozycja reformy Eurolandu i stworzenie osobnej linii kredytowej dla krajów posługujących się wspólną europejską walutą, co zaproponował w środę Jean-Claude Juncker.
Co to oznacza dla Polski? To, że w najbliższej przyszłości strumień pieniędzy z Unii Europejskiej płynący nad Wisłę powoli może zacząć wysychać. Według ekspertyzy Fundacji Schumana, to najlepszy moment na podjęcie decyzji o rychłym przystąpieniu do strefy euro.
- Dalsze odwlekanie decyzji odczujemy np. w spadku nawet o 45 do 50 proc. transferów unijnych służących współfinansowaniu polityki rozwojowej. Jeszcze gorzej będzie w przypadku definitywnej rezygnacji z wprowadzenia euro. Wówczas realny spadek dojdzie do nawet 70 proc. – alarmuje dr Nowak.
Jak zaznacza prof. Witold Orłowski, podęcie decyzji nie oznacza przejścia na euro "z dnia na dzień". - Mówimy o rozsądnym terminie, czyli na przykład o okresie siedmioletnim. Z wszystkich ocen wynika, że jest to wystarczający czas, aby dobrze przygotować do tego gospodarkę i wyedukować społeczeństwo – zaznacza w rozmowie z money.pl.
- Polski nie stać na długie zwlekanie – konkluduje dr hab., prof. Marta Goetz
**Czy Kowalskiego stać jest na euro? **
Jak przekonują ekonomiści, polska gospodarka nawet już w tej chwili mogłaby wkroczyć do strefy euro. Niewiele nam brakuje, aby spełniać wszystkie warunki. - Nawet w tej chwili, nie byłby to najgorszy moment na przyjęcie euro. Może w przyszłości byłby lepszy, ale i obecnie kurs, jak i stan polskiej gospodarki, jest zadowalający – zaznacza prof. Orłowski.
Co jednak z portfelem statystycznego Kowalskiego? Czy Polaka stać jest na euro? – Oczywiście – zapewnia dr Nowak. - Z punktu widzenia zwykłego obywatela, niczego nie tracimy na wymianie na euro. Jedyną różnicą w portfelu będzie waluta, którą będzie płacić, a nie jej wartość nabywcza - przekonuje.
A co ze wzrostem cen? - W odróżnieniu od powszechnie powtarzanych nieprawd, wprowadzenie euro nie powoduje nagłego podnoszenia się cen, czy też zrównywania ich poziomu z niemieckimi – zaznacza prof. Orłowski. - Mącenie, opowiadanie ludziom bzdur o automatycznym wzroście cen w wyniku wprowadzenia euro, jest ekonomicznym absurdem.
Na potwierdzenie wskazuje przykłady państw, które niedawno zdecydowały na wspólną walutę. Łączny wzrost cen w ciągu 3 miesięcy po wprowadzeniu euro na Słowacji wyniósł 0,1 proc., w Estonii 1,5 proc., na Łotwie 1 proc, a na Litwie ceny wręcz spadły o 0,5 proc. - Ekonomicznie łatwo zaprzeczyć tej tezie. Kłopot w tym, że ludzie nie wierzą danym, tylko swoim strachom – podkreśla prof. Orłowski.
**Polacy wciąż wierzą mity**
Jak przekonują ekonomiści, w świadomości ludzi wciąż pokutują trzy główne mity dotyczące euro. Brak informacji, kampanii edukacyjnych tylko utrwalają błędne przekonanie.
– Pierwszym jest właśnie wzrost cen. Często wzmacniany przez tzw. efekt cappuccino. To sztucznie zawyżenie ceny jednego produktu poprzez jej zaokrąglenie – tłumaczy dr Bartłomiej Nowak. Jak podkreśla, w wielu krajach poradzono sobie z tym przez czasowe wprowadzenie podwójnych cen, rozdawanie ludziom kalkulatorów automatycznie przeliczających cenę oraz wprowadzając obywatelski i urzędowy monitoring cen.
Drugi mit to przeświadczenie, że Polska przeszła suchą nogą przez kryzys tylko dlatego, że nie byliśmy w strefie euro. - To nieprawda. Wpływ miało na to bardzo dużo czynników - podkreśla dr Nowak.
- Cieniem na postrzeganiu strefy euro położył się kryzys. To lekcja, która dała do myślenia i wiele zmieniła. Dowód na to, że należy się przygotować. Zadbać o zdrową politykę fiskalną – dodaje prof. Marta Goetz.
Trzecia kwestia to postrzeganie Eurolandu poprzez problemy Grecji. - Grecja wypracowała już nadwyżkę budżetową. Podstawy strefy euro zostały uzdrowione. Najbliższa dekada to całkiem niezły wzrost gospodarczy. Przypomnijmy, że Polska, która tak się chwali dynamiką PKB, zajmuje dopiero 8 pozycję w UE – argumentuje Bartłomiej Nowak.
Zdaniem prof. Goetz, wejście do strefy euro oczywiście nie jest rozwiązanym wszystkich problemów Polaków. Nie jest też czymś, czego powinni się obawiać. To bardzo poważna szansa, którą - by wykorzystać - należy się przygotować.
Jak przyznają ekonomiści, podejmując decyzję o wejściu do strefy euro możemy wiele zyskać. Powinniśmy jednak mieć na uwadze różne czynniki ryzyka. - Oczywiście w momencie, kiedy gospodarka jest bardziej rozpędzona, możliwe jest czasowe poniesienie inflacji, ale zwykle jest ono połączone, czy wręcz spowodowane, szybszym wzrostem płac wyrażonych w euro. Inflacja to pewne ryzyko. W tej chwili jednak żaden z uboższych krajów, które wprowadzały ostatnio euro, nie ucierpiał z powodu inflacji – zaznaczył prof. Witold Orłowski.
Czy Polacy dobrze wyjdą na wprowadzaniu euro? To zdaniem ekonomisty, pytanie o dwie rzeczy. Po pierwsze, czy Polska potrafi się przygotować, tak, aby nie było cudów przy przeliczaniu cen. Druga sprawa to, czy nasza gospodarka będzie na tyle elastyczna, by funkcjonować w ramach euro.
- Nawet podejmując decyzję dziś, mamy czas, aby przygotować społeczeństwo i kraj do zmiany waluty. Sądzę, że w dłuższej perspektywie euro będzie dla Polaków korzystne – stwierdza dr Nowak. – To korzystniejszy dla nas scenariusz.