Parlament Europejski chce ukrócić nielegalne praktyki Gazpromu i Rosji. Europarlamentarzyści właśnie przegłosowali zmiany, urzędnicy będą zerkać w umowy gazowe jeszcze przed ich podpisaniem. Skorzystać ma Polska i kraje naszego regionu. Jest jednak pewne "ale". Eksperci przestrzegają przed nadmiernym optymizmem. Europejscy urzędnicy w ostatnich miesiącach nie byli nam przychylni.
- Nie będzie takich sytuacji, w których jakieś państwo trzecie, a wszyscy wiemy, że problemem jest Rosja, używa gazu jako broni czy środka nacisku politycznego - chwali się Informacyjnej Agencji Radiowej Zdzisław Krasnodębski eurodeputowany Prawa i Sprawiedliwości.
Już niebawem Komisja Europejska będzie mieć prawo do wglądu w międzyrządowe umowy energetyczne jeszcze przed ich podpisaniem. W tej chwili Bruksela patrzy na kontrakty już po ich podpisaniu. I choć nie brakuje instrumentów, by wpływać na ich treść - po zmianach łatwiej będzie wymusić przestrzeganie unijnych przepisów. W skrócie: w Unii Europejskiej powstanie nowe narzędzie, by przycisnąć Gazprom i Rosję.
Zmiany to efekt działań Krasnodębskiego, był sprawozdawcą całego projektu. Teraz przepisy czekają jeszcze na zgodę wszystkich krajów członkowskich. I wtedy zaczną obowiązywać.
- To bardzo dobre rozwiązanie - komentuje dla WP money Janusz Steinhoff, były wicepremier i minister gospodarki. - Mam nadzieję, że Komisja Europejska będzie te umowy faktycznie oceniała tylko pod kątem zgodności z regulacjami unijnymi. Jeżeli będą tam zapisy, które w minionych latach wymuszał Gazprom, to oczywiście natychmiast takie umowy zostaną zakwestionowane. To jest racjonalne, w tej materii potrzebna jest wspólna polityka - mówi.
Jednak z gratulacjami dla twórców projektu trzeba poczekać. Eksperci zwracają uwagę, że w ostatnim czasie Komisja Europejska wcale nie była po stronie Polski. W efekcie przepisy mogą być martwe lub wykorzystane przeciwko nam.
- Ta propozycja była składana i popierana przez polski rząd, kiedy sytuacja na rynku gazu była zupełnie inna. Potrzebowaliśmy wsparcia i sygnału, by podpisywana przez nas umowy odpowiadały regułom europejskim. To był sygnał wysłany do partnerów z innych krajów. Możliwość, by jakaś instytucja, w tym przypadku Komisja Europejska, mogła w nie zerknąć i wiedziała jak wyglądają inne umowy, była delikatnym straszakiem. Dawało to właściwe mechanizmy do obiektywnej oceny tych umów. To wszystko opierało się na założeniu, że Komisja Europejska działa jako neutralny arbiter a sam rynek gazowy nie jest w stanie samodzielnie wymusić pewnych rozwiązań - mówi WP money Robert Zajdler, ekspert od spraw energetyki w Instytucie Sobieskiego.
- Sytuacja wydaje się że trochę się zmienia. Ostatnie rozstrzygnięcie Komisji Europejskiej dają podstawy do wątpliwości co do jej neutralności i perspektywiczności podejmowanych decyzji. Powstaje zatem pytanie, czy możemy mieć zaufanie do takiego arbitra? Przy braku dbałości o dywersyfikację dostaw gazu do UE taki arbiter może być ważny, ale czy nie ważniejsze jest zadbanie o większą dywersyfikację źródeł i kierunków dostaw? - wyjaśnia.
Na podobny problem zwraca uwagę Janusz Steinhoff. - Nie mam dobrego zdania o Komisji Europejskiej. Jej ostatnie decyzje w stosunku do Polski i gazu były po prostu niezrozumiałe - mówi.
O co chodzi? O spór Polski z Komisją Europejska o gazociąg OPAL. Warto przypomnieć, że w ubiegłym roku Komisja Europejska podjęła decyzję, dzięki której Gazprom będzie mógł wykorzystywać aż 80 proc. przepustowości gazociągu OPAL - to niemiecka odnoga Nord Stream I. Co ciekawe, KE swojej decyzji dotąd nie opublikowała, dlatego nie wiadomo nawet, czy chodzi o 80 proc., jak w komunikatach prasowych twierdzi KE, czy o 90 proc., jak twierdzi Gazprom.
Niezależnie od tego, zdaniem Polski, ta decyzja może doprowadzić do monopolu rosyjskiego gazu w naszej części Europy i zagrozić bezpieczeństwu dostaw gazu do Polski. Do tej pory Gazprom mógł wykorzystywać 50 proc. przepustowości magistrali OPAL, a to i tak były specjalne warunki. Gazprom dostał je od Brukseli kilka lat temu, żeby w ogóle Rosjanie zdecydowali się na budowę tego gazociągu.
Decyzja Komisji spotkała się ostrym sprzeciwem PGNiG. Spółka zależna działająca na niemieckim rynku (PGNiG Supply&Trading) złożyła 4 grudnia do Trybunału Sprawiedliwości UE pozew przeciwko Komisji Europejskiej ws. gazociągu OPAL. 16 grudnia skargę złożył również polski rząd.
Zresztą nie tylko sprawa OPAL-u jest kością niezgody między Polską a Komisją Europejską. Wątpliwości budzi jeszcze tzw. "pakiet zimowy", czyli dokument określający nowe zasady na rynku energii.
- To oczywiste, że musimy budować nowe elektrownie, bo starych nie zmodernizujemy w ciągu kilku lat. Bruksela chyba jednak zapomina, że Polska stoi na elektrowniach węglowych. I nie dlatego, że ktoś tak zdecydował. Taka jest nasza rzeczywistość, którą po części ukształtowała natura. Tego nie da się zmienić ot tak - wyjaśnia Steinhoff. Propozycje Komisji nie uwzględniają specyfiki Polski i naszych elektrowni węglowych chociażby w kwestii dofinansowania.
Gra na umowy
Jak Gazprom rozgrywa umowami Europę? To bardzo proste - w zależności od sympatii do danego kraju przykręca lub luzuje niektóre zapisy. Zajdler wśród najczęściej stosowanych historycznie wybiegów uznanych za niezgodne z prawem UE, wskazuje np. klauzule zakazu reeksportu, czyli odsprzedawania gazu kupionego np. na potrzeby odbiorców w Polsce, ale odsprzedawanego w innym państwie. - W tej chwili już tego w umowach się nie spotyka, ale było to dosyć powszechne w pewnym czasie. Polskie firmy ściągające do Polski gaz nie mogły go wysyłać dalej, na rynek innego państwa - mówi.
W umowach istotne są jeszcze zapisy dotyczące tego, co tak naprawdę kształtuje końcową wartość gazu. - Ceny można wiązać chociażby z ropą i produktami ropopochodnymi. A wiadomo, że dla odbiorcy końcowego najlepszym rozwiązaniem byłoby wiązanie ceny z wartością gazu na giełdzie, gdyż to pokazuje faktyczną rynkową cenę gazu - wyjaśnia.
Do tego w umowach mogą się pojawić klauzule "take-or-pay", które karają za nieodebrany gaz. Część firm będzie mogła na przykład ten sam gaz odebrać w kolejnych latach, część będzie musiała za niego zapłacić. Jak wyjaśnia Zajdler to wszystko wpływa na poziom ryzyka firm, a to z kolei na ceny dla odbiorców końcowych.
W kontraktach gazowych istotne są też kwestie zabezpieczeń. - Zabezpieczenia nie są za darmo. Dostawca mógłby wymagać chociażby bardzo drogich zabezpieczeń i w ten sposób znów różnicować odbiorców na lepszych i gorszych. Politycznie bliżsi sercu mieliby łatwiej, ci drudzy – o wiele gorzej. I to też wpływa na cenę - wyjaśnia. Ważne są również terminy płatności.
- Postulat Polski w wielu sprawach gazowych jest bardzo prosty. Chcemy rynku konkurencyjnego, na którym nikt nie jest dyskryminowany. Tu nie może funkcjonować zasada, że ktoś kogoś lubi lub nie i przez to każe płacić zdecydowanie wyższe stawki - dodaje Steinhoff.
Były wicepremier i minister gospodarki zwraca uwagę, że nie tylko przepisami jesteśmy w stanie bronić się przed zakusami Gazpromu i Rosji. Pomagają też wieloletnie inwestycje i próba dywersyfikacji źródeł gazu. - Jesteśmy w dużo lepszej sytuacji niż 20 lat temu, ale trzeba walczyć o więcej - mówi.