Cyfryzacja polskiego państwa jest wyjątkowo bolesnym procesem. Dzień po tym, jak NIK bezlitośnie rozprawił się z CEPKiK-iem 2.0, okazało się, że Polska nie zdąży z wdrożeniem unijnych wymogów dotyczących cyfryzacji zamówień publicznych.
O tym, że w październiku tego roku wszystkie zamówienie publiczne powinny być prowadzone i rozstrzygane online wiadomo przynajmniej od czerwca 2016 r. Wtedy przepisy przyjął nasz Sejm. Co bardziej uważni obserwatorzy wiedzieli od 2014 r., gdy dyrektywę zatwierdził Parlament Europejski. Cztery lata w pozytywnym scenariuszu i półtora roku w negatywnym nie wystarczyło jednak osobom odpowiedzialnym za przygotowanie odpowiednich rozwiązań. Urząd Zamówień Publicznych otwarcie dziś poinformował, że nie zdąży.
Umowę na budowę systemu e-zamówień UZP z wykonawcą podpisał przed tygodniem. Projekt techniczny ma być gotowy do 15 maja, a wersja testowa "miniportalu" w sierpniu. Na pełne rozwiązanie - platformę e-Zamówienia - jeszcze poczekamy. Zamiast niej od późnego lata przedsiębiorcy otrzymają substytut pozwalający na "komunikację elektroniczną między zamawiającym i wykonawcami, w szczególności elektroniczne składanie ofert i wniosków o dopuszczenie do udziału w postępowaniu oraz oświadczeń, w tym jednolitego europejskiego dokumentu zamówienia, w zgodzie z wymogami określonymi przez dyrektywy UE".
Całkowita "elektronizacji zamówień publicznych" przesunie się przynajmniej o półtora roku. Urząd oraz kierowane przez Jadwigę Emilewicz Ministerstwo Przedsiębiorczości i Technologii pracują już nad zmianą ustawy sprzed półtora roku, która obowiązek korzystania z komunikacji elektronicznej przesunie przynajmniej do końca 2019 r. Najwyraźniej na wtedy zaplanowano "odpalenie" w pełni funkcjonalnej platformy e0Zamówień.