Najważniejszą zmianą z punktu widzenia pracownika w Polsce, którą wprowadzić chcą unijni biurokraci, jest stworzenie wspólnej dla wszystkich państw członkowskich definicji pracownika. Brukselscy urzędnicy zaproponowali, by za takiego uważać każdego kto "wykonuje przez pewien okres, na rzecz innej osoby i pod jej kierownictwem pracę, w zamian za którą otrzymuje wynagrodzenie". Pojemność tej definicji oraz przeniesienie regulacji na poziom Unii Europejskiej może poważnie wstrząsnąć polskim rynkiem pracy.
Przyjęcie dokumentu, jak wskazuje Robert Lisicki dyrektor departamentu pracy, dialogu i spraw społecznych Konfederacji Lewiatan, może spowodować poważne wątpliwości prawne. Pojawi się bowiem pytanie co z sytuacjami, które w Polsce nie są uznawane za stosunek pracy, ale wpisują się w unijną definicje. - Takie sprawy mogą trafiać do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, który być może inaczej niż nasze sądy rozłoży akcenty – ocenia ekspert.
Zaproponowana przez KE definicja może uderzyć w firmy, które zatrudniają w oparciu o umowy cywilno-prawne, nazywane często "śmieciowymi". Wystarczy, że TSUE uzna, iż pracujący na takich zasadach spełniają unijną definicję. Wówczas szef będzie zobowiązany do zawarcia umowy o pracę. Ten sam problem może dotknąć przedsiębiorstwa korzystające z pracy samozatrudnionych.
I choć ich sytuacja nie jest poruszana w opisanej dyrektywie (o bardziej przewidywalnych i stabilnych warunkach zatrudnienie – red.) wprowadzającej definicję, to kolejny dokument szykowany w Brukseli dotyczy niemal wyłącznie samozatrudnienia. Z opublikowanego komunikaty wynika, że KE chce ograniczyć możliwość korzystania z instytucji samozatrudnienia. Choć w świetle unijnych badań co szósty z niemal 1,1 mln takich „przedsiębiorców” w Polsce jest dotknięty tzw. ubóstwem dochodowym. Oznacza to, że choć podejmuje pracę i zarabia, to jego dochody nie pozwalają na pokrycie podstawowych potrzeb.
Komisja równocześnie wskazuje, że większość z nich to osoby "wypchnięte" przez pracodawców na samozatrudnienie. I to właśnie ta kwestia wydaje się być głównym motorem działań biurokratów. Dowód znajdujemy w samym dokumencie. "W niektórych przypadkach wykorzystuje się instytucję samozatrudnienia, podczas gdy faktycznie występuje stosunek pracy oparty na zależności. W sytuacji, gdy samozatrudnienie znacząco wpływa na prawo do objęcia ochroną i obowiązek płacenia składek na ubezpieczenie społeczne, może występować presja formalnego przechodzenia na samozatrudnienie, aby obniżyć pozapłacowe koszty pracy" - czytamy.
Pracują, ale nie mogą liczyć na państwowe świadczenia
Obie dyrektywy powstają w oparciu o Europejski Filar Praw Socjalnych, podpisany w listopadzie 2017 r. dokument firmowany przez szefa KE Jeana-Claude'a Junkcera, który ma poprawić sytuację pracowników we wspólnocie. Z danych Eurostatu wynika bowiem, że 15 proc. wszystkich legalnie zatrudnionych w UE – około 33 mln osób – nie ma zagwarantowanego dostępu do świadczeń chorobowych i zasiłków dla bezrobotnych. To właśnie w tym celu Komisja Europejska chce ograniczyć tzw. niestandardowe formy zatrudnienia.
Jak uzasadnia, z powodu zaoferowanej przez pracodawcę formę umowy, w samej Polsce dostępu do świadczeń chorobowych nie ma 20 proc. z niemal 17 mln pracujących (średnia dla UE to około 8 proc.). Sytuacja gorzej wygląda tylko w pokiereszowanych przez kryzys finansowy Grecji i Włoszech.
Nadmierna biurokracja
Zanim jednak Komisja Europejska zajmie się problemem szerzej, postanowiła rozwiązać problem, który dotyczy jedynie 2 proc. wszystkich zatrudnionych w UE, czyli około 3 mln ludzi, co podnosił w rozmowie z nami Robert Lisicki, ekspert Konfederacji Lewiatan. W tym celu skierowała w listopadzie 2017 r. do konsultacji projekt wprowadzający m.in. wspomnianą definicję pracownika, a także większą przejrzystość warunków zatrudnienia.
Jego treść wywołała duże zdziwienie wśród organizacji zrzeszających pracodawców. Choć zgadzają się z potrzebą, „zapewnienia transparentnych i przewidywalnych warunków pracy”, to kwestionują metody ich wprowadzenia. - Proponowane rozwiązania uznajemy za nadmierne i nieproporcjonalne do założonych celów - ocenia Wioletta Czaplicka-Żukowska, ekspert ds. prawa pracy Pracodawców RP.
Unijni urzędnicy postanowili m.in. zaproponować przepisy, które zdublują istniejące w prawie krajowym. Także polskim. Autorzy projektu chcą bowiem, by pracodawca pisemnie informował zatrudnionych nie tylko o warunkach umowy, ale także przysługujących im szkoleniach, ubezpieczeniach, a nawet przewidywanych godzinach i dniach pracy z wyprzedzeniem.
- Pracodawcy zamiast skoncentrować się na działaniach, które faktycznie przyczynią się do poprawy warunków pracy, będą pochłonięci realizacją dodatkowych obowiązków o charakterze administracyjno-informacyjnym - mówi ekspertka Pracodawców RP.
Każdy zatrudniony w Polsce już obecnie podpisuje regulamin pracy, który określa te kwestie. To samo dotyczy harmonogramu, jeśli obowiązuje go zmienny czas pracy. Nie sposób wyobrazić sobie, jak w branżach, których produkcja jest sezonowa bądź zależna od aktualnej ilości zamówień (np. transport), pracodawca z wyprzedzeniem stworzy harmonogram.