Angela Merkel i Emmanuel Macron po cichu dogadali się w sprawie reformy strefy euro – chcą dla niej osobnego budżetu. Ta informacja postawiła na równe nogi wszystkich, którzy obawiają się tzw. Europy dwóch prędkości. Tym razem głównym problemem europejskiego duetu nie są ani Polska ani Węgry.
W podberlińskim zamku Meseber kanclerz Niemiec podejmie 19 czerwca prezydenta Francji. Na nieco ponad tydzień przed szczytem liderów państw Unii Europejskiej poświęconym pieniądzom - kolejnej wieloletniej perspektywie budżetowej wspólnoty - podpiszą porozumienie w sprawie wspólnego frontu w Brukseli. Politycy zgodzili się, że będą przeć do reformy funkcjonowania UE oraz stworzenia budżetu strefy euro. Co dla wielu komentatorów może okazać się zaskoczeniem, to nie Polska i Węgry przekonały duet do przyspieszenia.
Bodźcem do ruszenia naprzód okazała się decyzja nowego włoskiego rządu, który odmówił przyjęcia statku z kilkuset afrykańskimi migrantami. Oto bowiem jedno z państw założycieli EWWiS - protoplasty Unii Europejskiej - zerwał status quo ws. polityki migracyjnej. Nie dziwi zatem, że według relacji francuskich mediów, to w kwestii polityki migracyjnej obie stolice nie musiały podpisywać protokołu rozbieżności. Paryż i Berlin chcą, by odpowiadała za nią Unia Europejska. Zachętą dla państw członkowskich ma być dofinansowanie agencji ochrony granic zewnętrznych UE - Frontex. Jej centrala znajduje się w Warszawie.
Problem migracji, choć wyniósł wielu polityków do władzy, nie jest w porozumieniu tak bardzo istotny, jeśli wiemy, że porozumienie ma zawierać zapisy o stworzeniu wspólnego budżetu strefy euro. Fakt, że szczegóły pomysłu wciąż owiane są tajemnicą nasila tylko spekulacje wokół niego.
Jak zauważył francuski ekonomista Thomas Piketty:
"Prawda jest taka, że brak jasnych informacji co do propozycji, pozwala interpretować ją na dowolny sposób. To jej główny problem: wszystkie nacjonalistyczne i antyeuropejskie siły mogą łatwo ją atakować"
Ze strzępów informacji, które dotarły do mediów, wynika że Emmanuel Macron forsował pomysł budżetu wartego kilkaset miliardów euro, co zablokowała Angela Merkel. Kompromisem okazał się pomysł wspólnego budżetu kilkudziesięciu miliardów euro. Pieniądze mają być przeznaczone na "inwestycje". Jakie dokładnie? Nie wiadomo. Pewnym novum, choć wyjątkowo powierzchownym, jest propozycja zmiany nazwy Europejskiego Funduszu Stabilizacyjnego na... Europejski Fundusz Walutowy. Wydaje się, że zachowawcze podejście kanclerz Angeli Merkel to efekt nacisków wewnętrznych - zarówno część polityków, jak i społeczeństwa niemieckiego, nie chcą dopłacać kolejnych euro krajom z problemami finansowymi.
A właśnie to one wydają się być głównymi adresatami pomysłu - w końcu poziom zadłużenia w relacji do PKB Włoch, Hiszpanii czy Portugalii spędza sen z powiem tysiącom decydentów w Brukseli. - Najważniejszą sprawą jest to, w jaki sposób skłonić te kraje do "dobrego prowadzenia się", czyli realizowania polityki fiskalnej prowadzącej do zmniejszenia zadłużenia w relacji do PKB. Jeśli takie narzędzia byłyby ujęte we wspólnym budżecie, np. stworzenie mechanizmów wsparcia przeprowadzenia niepopularnych, ale uzgodnionych wcześniej, reform oddłużających, pomysł byłby dobry - mówi w rozmowie z money.pl dr Jakub Borowski z SGH.
Kolejnym znakiem zapytania jest finansowanie budżetu. Nie wiadomo czy duet francusko-niemiecki chce go wykroić z dotychczasowych pieniędzy czy stworzyć zupełnie nowy mechanizm finansowania. Thomas Piketty już wskazał, że"istnieje poważne ryzyko znalezienia się w sytuacji powtórnego finansowania zrealizowanych lub ogłoszonych inwestycji z dużą dawką "kreatywnej księgowości". Uprawdopodabnia ten scenariusz fakt, że plan budżetu nazywany jest "inwestycyjnym". Część pieniędzy ma być kierowana na badania, naukę i innowacje. Często bardzo mgliste przedsięwzięcia, które przyczyniły się do ukucia w języku polskim określenia "grantoza".
Na plus pomysłu będzie można zapisać próbę zachęcenia krajów unijnego południa do redukcji zadłużenia. - Gdyby ten budżet miał więcej marchewki niż kija, mógłby sprzyjać zwartości strefy euro. Gdyby do tego powstał kosztem środków kierowanych do państw spoza strefy euro, oczywiście byłoby to niekorzystne dla beneficjentów środków unijnych spoza strefy euro, ale mógłby to być dla nich bodziec, by przyjąć wspólną walutę. Skala obu zjawisk byłaby tym większa im większy byłby budżet – dodał w rozmowie z money.pl dr Jakub Borowski.
By jednak kraje pokusiły się o trudne reformy, konieczne będą pieniądze. Te kilkadziesiąt miliardów euro, zdaniem Piketty'ego, jest "śmiesznie niską" kwotą. Także zdaniem Jakuba Borowskiego, by pomysł mógł wywołać jakikolwiek skutek, jego wielkość w relacji do PKB powinna być zbliżona do wielkość budżetu całej UE (1 proc.).
Propozycja Francji - kilkaset miliardów euro - realizowała ten scenariusz. Wersja zaakceptowana przez kanclerz Niemiec, czyli kilkadziesiąt miliardów euro może być problematyczna. Trzeba bowiem założyć, że chodzi o perspektywę wieloletnią, a nie roczną. Dlaczego? 70 mld euro to 0,6 proc. rocznego PKB strefy euro. Po rozłożeniu kwoty na 7 lat, propozycja stanie się skórką niewartą wyprawki. - Dobrym budżetem można nazwać taki w wysokości 0,4 proc. PKB strefy euro w skali roku – podsumował Borowski.
Podczas szczytu poruszone zostaną także tematy wspólnej polityki zagranicznej oraz obronnej. To pokłosie polityki Donalda Trumpa, który raz po raz wzywa państwa do większego zaangażowania w NATO, skoro oczekują, obrony,. Jest szans na zwiększenie dynamiki prac nad Europejską Inicjatywą Obronną.
Nim jednak dojdzie do szczytu, Angela Merkel będzie musiała zmierzyć się z buntem. Minister spraw wewnętrznych w jej rządzie, a zarazem były premier Bawarii. Wezwał do wyrzucenia z Niemiec wszystkich nielegalnie przebywających tam migrantów oraz zamknięcie granic przed napływem nowych. Jeśli nie zastosuje się do ultimatum, szef resortu sam, bez oglądania się na szefową, wyda polecenie zamykania granic.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl