Unia Europejska zabiera Polsce więcej, niż daje. Tak w skrócie można opisać tezę postawioną przez głośnego francuskiego ekonomistę Thomasa Piketty'ego, którego nazywano już "nowym Marksem". Zanim jednak uznamy rewelacje za podstawę do krytyki wspólnoty, przyjrzyjmy się temu, co Francuz pomija.
"W Paryżu, Berlinie czy Brukseli ludzie nie mogą zrozumieć braku wdzięczności ze strony państw, które korzystały z wielkich transferów. W Warszawie czy Pradze interpretacje są całkiem odmienne" - pisze na swoim blogu francuski ekonomista Thomas Piketty.
Swoją tezę ilustruje wykresem, na którym pokazuje średnią wartość transferów finansowych z UE do państw Europy Środkowej zestawioną ze średnią kwotą odpływu środków z gospodarek narodowych. Każda z kwot przedstawiona jest jako procent PKB.
Już pierwszy rzut oka na słupki wywołuje pesymizm. Wartość "zysków i innych dochodów właścicielskich" wyprowadzanych za granicę jest w Polsce, Czechach, Słowacji i Węgrzech wyższy niż środki przekazywane przez Brukselę.
I choć o wykresie w rozmowie z CNN mówił sam premier Mateusz Morawiecki, sytuacja naszego kraju i tak wygląda najlepiej.
- Przyjmijmy również perspektywę zaprezentowaną przez bardzo znanego ekonomistę Thomasa Piketty'ego, który pokazał, ile kraje zachodnie przekazują i ile zabierają z krajów Europy Środkowej i Wschodniej - mówił Morawiecki odpierając zarzuty, jakoby Polska była zainteresowana jedynie benefitami płynącymi z członkostwa we wspólnocie.
Premier Mateusz Morawiecki nie pierwszy raz powoływał się na analizy francuskiego ekonomisty, choć jest mu ideowo daleki. Francuski ekonomista w 2013 r. wydał głośną książkę "Kapitał w XXI wieku", w której skrytykował nierównomierną dystrybucję bogactwa wśród społeczeństw. To właśnie uderzenie w najbogatszych pozwoliło niektórym środowiskom nazywać go "nowym Marksem". Nie bez znaczenia był zapewne fakt, że jego książka nie tylko tytułem odnosiła się do najsłynniejszego dzieła urodzonego w Trewirze twórcy socjalizmu naukowego. Piketty powołał się na publikacje Marksa kilkadziesiąt razy.
Kto "traci" najwięcej?
Spójrzmy, co dokładnie pokazuje wykres. Sytuacja Polski w porównaniu z trzema zaprezentowanymi krajami i tak wygląda najlepiej. Średnia roczna wartość transferów, które dostajemy z UE to 2,7 proc. PKB. Odpływ zysków poza granice to równowartość 4,7 proc. PKB. Różnica na poziomie 2 punktów procentowych jest znaczna, choć porównanie jej z różnicą notowaną przez Czechów stawia nas w relatywnie dobrej sytuacji. Południowi sąsiedzi Polski muszą pogodzić się z faktem, że każdego roku poza granice wyprowadzanych jest 7,6 proc. wartości PKB, co przy wpływach w wysokości 1,9 proc. PKB daje różnicę na poziomie 5,7 pkt. proc.
Węgrzy, których premier od lat stawiany jest za wzór zagorzałego, choć zdolnego do kompromisów, krytyka funkcjonowania UE, rokrocznie tracą równowartość 3,2 pkt. proc. PKB. W tym samym czasie otrzymują procentowo najwyższą pomoc ze wszystkich przeanalizowanych państw - łącznie 4 proc. wartości PKB. W niemal identycznej jak Polska sytuacji jest Słowacja. Różnica między 4,2 proc. traconych na rzecz zagranicznych podmiotów wpływów, a 2,2 proc. wartości PKB transferów unijnych wynosi 2 pkt. proc.
piketty.blog.lemonde.fr
Dwa różne zjawiska
O komentarz danych przedstawionych przez głośnego w ostatnich latach ekonomistę poprosiliśmy dra Aleksandra Łaszka, głównego ekonomistę Fundacji Obywatelskiego Rozwoju. W jego ocenie Piketty, "zestawił dwa kompletnie różne zjawiska" oraz pominął fakt pozytywnego wpływu funkcjonowania gospodarki w ramach wspólnego rynku.
- Ze sposobu, w który przedstawił te liczby, wynika, że płacimy Unii Europejskiej jakąś daninę. Tak przecież nie jest - mówi ekspert FOR.
- W tym wykresie brakuje jednego kluczowego słupka. Zgodnie z szacunkami, gdyby nie inwestycje zagraniczne - możliwe dzięki wspólnemu rynkowi - PKB Polski byłby mniejszy o 15 proc. - wyjaśnia.
Sam Thomas Piketty w tekście opublikowanym przez "Le Monde" pisał o roli inwestycji zagranicznych, choć w zdecydowanie negatywnym kontekście. Porównywał sytuację do tej sprzed I wojny światowej, gdy za większość inwestycji odpowiadali posiadacze kapitału z państw o statusie imperiów. Równocześnie przypominał, że inwestorzy wspierają rozwój krajów, ale wymuszają "utrzymywanie niskich pensji".
Pozytywne skutki inwestycji?
Według głównego ekonomisty FOR, Francuz w swoim wpisie pominął pozytywne efekty inwestycji zagranicznych. Po pierwsze, napływ zagranicznego kapitału pozwolił na sfinansowanie wyższych inwestycji, pomimo stosunkowo niskich oszczędności krajowych. Po drugie, z zagranicznymi inwestycjami wiąże się szereg pozytywnych efektów pośrednich - wiedza i technologie wprowadzane przez te firmy z czasem też są przenoszone do krajowych firm (efekt m.in. rotacji pracowników czy współpracy z poddostawcami). Rezultatem jest szybszy wzrost gospodarek krajowych.
- Jeśli jednak spojrzymy na różnice pomiędzy wpływami a odpływem środków z poszczególnych gospodarek krajowych, to zrozumiemy, że wynikają one także z poziomu otwartości każdej z nich. Polska jest relatywnie mało otwarta, ponieważ mamy 40 milionów konsumentów u siebie. Słowacy z 5,5 mln mieszkańców muszą funkcjonować inaczej. Także kwota świadczeń przekazywanych z Brukseli jest różna w zależności od kraju. W końcu to polskie wschodnie województwa były najuboższymi regionami w UE i otrzymywały najwięcej środków. Na takiej skali Czesi byli bogaci i otrzymywali mniej - podkreśla Łaszek.
Sympatia zależy od pieniędzy?
Ciekawą prawidłowością, która rzuca się w oczy po analizie danych przedstawionych przez Piketty'ego, jest stosunek obywateli czterech państw środkowoeuropejskich do Unii Europejskiej. Wyniki ubiegłorocznego barometru niemal idealnie pokrywają się z wartością "różnicy" między wpływami a odpływem środków z gospodarki.
Połowa Polaków pozytywnie myśli o wspólnocie. Przeciwnego zdania jest tylko 13 proc. badanych. Z kolei w Czechach, które muszą borykać się z największą różnicą, jest tylko 30 proc. pozytywnych ocen i tyle samo ocen negatywnych. Uzmysłowić poziom niezadowolenia z funkcjonowania UE u naszych południowo-zachodnich sąsiadów powinien fakt, że są oni narodem o trzecim najwyższym odsetku negatywnych ocen pod adresem wspólnoty. Więcej osób źle myśli o instytucjach unijnych jako całości tylko w uzależnionej od restrykcyjnej pomocy Grecji (43 proc.) i Zjednoczonym Królestwie, które opuszcza UE (33 proc.).
W ocenie eksperta FOR taka zbieżność może być przypadkowa lub wynikać z czynników politycznych. W tym kontekście warto również przypomnieć, że Czesi od zawsze dystansowali się od UE, choć pragmatycznie wstąpili w jej szeregi w 2004 r.
Korzyści wolnego rynku i problem struktury
- Największą korzyścią z członkostwa w Unii Europejskiej nie jest strumień funduszy, ale dostęp do wspólnego rynku. Polskie firmy nie działają już na rynku, gdzie jest 40 milionów, ale 400 milionów konsumentów. To, dzięki efektowi skali, daje szansę na gigantyczny rozwój - podsumowuje Łaszek.
Dużo mniej entuzjastycznie o wspólnocie pisze Piketty. W jego przekonaniu konieczne jest stworzenie na nowo podstaw funkcjonowania europejskich instytucji w oparciu o "prawdziwą demokratyzację". Ekonomista postuluje także porzucenie części ideałów kapitalizmu, ponieważ "relacje własnościowe nie mogą być regulowane tylko dobrą wolą i zasadami wolnego rynku".
W jego przekonaniu prowadzi to do sytuacji, w której transfery dla słabszych lub pogrążonych w kryzysach krajów są traktowane przez najbogatszych za "akt hojności". A właśnie takie podejście leży u podstaw krytyki wspólnoty ze strony polityków w Europie Środkowej i Wschodniej czy Grecji.