W tym roku banki przystąpiły do masowej likwidacji placówek. Najwyraźniej wiele z nich jest już niepotrzebnych i na siebie nie zarabia. Ludzie coraz częściej wykorzystują internet i rzadziej odwiedzają oddziały. To jednak dopiero początek - wygląda na to, że z rynku może zniknąć nawet jeszcze trzy tysiące placówek. Prawie 40 tys. osób straci wtedy pracę.
Pod koniec 2012 roku w Polsce działało 7,5 tys. placówek bankowych. Ten wynik nie ma już szans się powtórzyć. W tym roku likwidacje nabrały przyspieszenia i to wcale nie jest koniec.
Tylko w ciągu pierwszych pięciu miesięcy tego roku w Polsce zamkniętych zostało 478 placówek bankowych, czyli ponad 3 proc. istniejących - wynika z danych KNF. Zwolniono przy tym łącznie 1,8 tys. pracowników. Część osób przenoszonych jest co prawda do central, jednak większość - w tym roku było to dwóch na trzech pracowników zamykanych oddziałów - traci w ten sposób zatrudnienie.
Co więcej, wszystko wskazuje na to, że trend się utrzyma. Jak podaje Eurostat, Polska ma zaraz po Bułgarii najwięcej placówek bankowych w przeliczeniu na głowę mieszkańca w Europie Środkowo-Wschodniej. Na jeden oddział banku przypada u nas średnio tylko 2,8 tys. kleintów.
W Bułgarii już teraz masowo zamyka się placówki. W ubiegłym roku zlikwidowanych zostało ponad 20 proc. wszystkich oddziałów. U nas tempo było dużo wolniejsze - niecałe 5 proc. Po danych z bieżącego roku widać jednak, że i w Polsce trend przyspieszył.
Nawet 40 tysięcy osób do wyrzucenia?
Z rynku może zniknąć jeszcze co najmniej około trzech tysięcy placówek. Wyliczyliśmy to w money.pl, porównując "zagęszczenie" placówkami na Węgrzech i w Polsce. Dlaczego na Węgrzech? Bo to, po Bułgarii i Polsce, trzeci kraj naszego regionu, w którym jeden oddział obsługuje najmniejszą liczbę osób - 3,6 tys. na placówkę. To o 800 osób więcej niż w Polsce. Pozostałe państwa regionu: Czechy, Słowacja, Rumunia i kraje bałtyckie mają ten wskaźnik dużo wyższy.
A skoro likwidowane będą placówki, to i trzeba się spodziewać redukcji zatrudnienia. W tym roku jeden na trzech pracowników zwalnianych z placówek znajdował pracę w centrali banku. W ubiegłym roku takie przeniesienia ratowały przed bezrobociem tylko jedną na pięć osób. Jednak wątpić należy, czy taka proporcja się utrzyma - "pojemność" centrali jest przecież ograniczona.
W zależności, czy pracę straci tylko dwie trzecie pracowników, czy wszyscy zatrudnieni w zamykanych placówkach, można szacować, że zwolnienia dotkną od 28 do 39 tys. osób.
Likwidacje są nieuniknione z powodu zmieniającej się rzeczywistości. Coraz więcej ludzi korzysta z bankowości internetowej, bankomatów i wpłatomatów, rzadko kiedy odwiedzając oddziały. Więcej osób potrzebnych jest więc już do obsługi telefonicznej czy przez kanały internetowe niż do tego, by siedzieć w placówce i czekać na klienta. To pozwala bankom poprawiać efektywność.
Tylko względy konkurencji nakazywały w ostatnich latach placówki otwierać, a nie zamykać. Bodźcem do tego było m.in. powstanie Alior Banku, który założono w 2008 roku i który na koniec ubiegłego roku dysponował prawie 1,2 tys. placówek, włączając w to te przejęte razem z Bankiem BPH.
Kolejnego tak dużego wejścia na rynek nie należy się spodziewać. Do tego banki mogą się nawet konsolidować - Pekao i Alior są razem w grupie PZU, więc trudno sobie wyobrazić, żeby ich placówki miały ze sobą docelowo konkurować. Co prawda władze PZU stanowczo na razie odrzucają pomysły łączenia banków, ale jakaś forma "optymalizacji" z punktu widzenia ubezpieczyciela byłaby z pewnością wskazana.
Równamy do Niemiec?
Wypełnienie naszego kraju oddziałami banków jest porównywalne do tego, co widać w Niemczech czy w Luksemburgu. Zajmujemy 19. miejsce na 28 krajów Unii, a Niemcy są na miejscu 20. Dużo częściej na bank natkniemy się natomiast we Włoszech czy Francji.
Teoretycznie można by mówić o tym, że równamy do najbogatszych. Tyle że w wymienionych wyżej krajach placówki obsługują ludzi o wiele bardziej zamożnych, więc i zarabiają na nich więcej. Nie mówiąc już o tym, że znaczna część zysków banków pochodzi z obsługi firm dużo większych niż polskie, więc mogą sobie pozwolić nawet na traktowanie placówek jak tablice reklamowe.
Z drugiej strony, w innych wysoko rozwiniętych krajach: Szwecji, Danii, Wielkiej Brytanii i Holandii jedna placówka przypada na 5,8 - 10,2 tys. mieszkańców, czyli liczbę od dwóch do czterech razy większą niż w Polsce.
Dodatkowo, ostatnio na skraju bankructwa stanęły banki we Włoszech. To przez lekkomyślną politykę kredytową. Ale o skali lekkomyślności świadczy też fakt, że na jedną placówkę bankową przypada tam zaledwie 2,1 tys. mieszkańców - jest to ewidentnie niska liczba i znaczna część oddziałów przynosi prawdopodobnie straty.
W ostatnich pięciu latach zwolniono z banków w Unii Europejskiej 293 tys. ludzi, zamykając 33 tys. placówek, czyli aż 15 proc. To konsekwencja spadku zysków branży, wywołanych zarówno niskimi stopami procentowymi (spadek marż odsetkowych), jak i problemami gospodarczymi wielu państw.
Najwięcej likwidowano placówek w Hiszpanii (11,3 tys.), ale procentowo największe redukcje dotknęły Łotwy (53 proc.), Estonii (44 proc.), Cypru (40 proc.), Grecji (39 proc.) i Holandii (37 proc.). W przypadku Grecji i Cypru to konsekwencja kryzysów finansów publicznych. Ratowane przez rząd banki wzięły się tam za ostrą poprawę efektywności.
W Polsce jeszcze do 2013 roku liczba placówek rosła. Cięcia zaczęto robić dwa lata później niż zaczęły się one w Europie - dopiero w 2014 roku, kiedy zlikwidowano 1,4 tys. placówek. Kolejna fala zaczęła się w ubiegłym roku (660 placówek mniej) i jest kontynuowana w roku bieżącym.
Płace w bankach pójdą w dół?
Trend do likwidacji placówek będzie miał prawdopodobnie konsekwencje w wynagrodzeniach ich pracowników. Zwalniane osoby z racji doświadczenia w pierwszej kolejności szukać będą pracy w innych bankach, więc podaż na rynku urzędników bankowych będzie wysoka, a popyt coraz niższy.
Kiedyś prestiżowa praca w banku, obecnie stała się już dużo mniej atrakcyjna. Banki, choć płacą średnio około 6,5 tys. zł brutto (ta kwota, wyliczona z danych ogólnych banków o wynagrodzeniach może być zniekształcona przez odprawy dla zwalnianych), to jednocześnie wywierają na pracownikach silną presję na wyniki.
Banki jako pracodawca są traktowane już tylko niewiele lepiej niż Lidl czy Biedronka, szczególnie w większych miastach, gdzie w handlu płaci się więcej.
Z drugiej strony, licząc efektywność sektora na bazie liczby mieszkańców przypadającej na jednego pracownika, widać, że polskie banki wcale nie mają zbyt wielu pracowników. Dlatego być może nawet likwidując placówki, będą jednak zatrudniać w centralach.
Na jednego pracownika banku przypada w Polsce 219 mieszkańców - to poziom zbliżony do Portugalii i Belgii.
Rekordowo niski jest ten wskaźnik w przypadku Luksemburga (23 pracowników banków na mieszkańca), Cyprze (80) i Malcie (93), ale to kraje znane z usług dla klientów zagranicznych. Luksemburg wręcz zawdzięcza swoje bogactwo usługom bankowym.
Rekordowo dużo osób do obsługi mają pracownicy sektora w Rumunii - 355 mieszkańców na urzędnika. Na kolejnych miejscach jest Litwa (330) i Słowacja (275).