Rosnąca europejska armia robotów, wykorzystywanych do pracy w zastępstwie wadliwych, chorowitych i popełniających błędy ludzi, może być opodatkowana i "ozusowana". Unia Europejska pochyliła się ostatnio nad problemem zastąpienia człowieka przez maszynę i z właściwą sobie powagą przystąpiła do planów nałożenia danin na to zbliżające się do ludzkości zagrożenie.
Roboty nie należą do związków zawodowych, nie strajkują, nie mają przerwy na śniadanie, trzeba je tylko od czasu do czasy serwisować. Robią zbyt dużą konkurencję ludziom i tak dłużej być nie może.
Komisja Prawna Unii Europejskiej wpadła na pomysł, jak zaradzić problemowi - uznajmy ich za ludzi. Taki "elektroniczny człowiek" to człowiek opodatkowany, ze składkami emerytalnymi i zdrowotnymi, z których przecież nie skorzysta, więc same będą z niego zyski. Jakoś trzeba zrekompensować ludzkości utracone miejsce pracy.
Roboty do wszystkiego
Roboty są obecnie instalowane w coraz większej liczbie firm i fabryk. Przydzielane są im nawet takie zadania jak opieka osobista czy operacje chirurgiczne.
Odwiedzający największe targi podróżnicze na świecie w Berlinie byli witani w marcu przez wyglądającego jak człowiek robota o imieniu Chihira. Robot stworzony przez japońską Toshibę z pomocą francuskiego Aldebaran Robotics pracował w okienku informacyjnym i odpowiadał na pytania po niemiecku.
Tajwański koncern produkujący podzespoły Foxconn Technology zastąpił maszynami 60 tys. pracowników w jednej fabryce. Bank of America Merrill Lynch oszacował, że roboty w 2025 roku będą mogły wykonywać aż 45 proc. zadań produkcyjnych w przemyśle.
Takie sytuacje wzbudzają u wielu strach przed zwiększeniem bezrobocia, powiększaniem się nierówności czy wyobcowaniem. Podobny strach kierował poczynaniami ruchu przeciw maszynom tkackim, tzw. luddystów w początkach XIX wieku.
Luddyści XXI wieku
Obok zagrożenia robotami nie mogli spokojnie przejść urzędnicy Unii Europejskiej znani z walki z długością płomienia świecy, zamiany marchwi w owoc, czy ślimaka w rybę. Jak jest problem, to trzeba się nim zająć. 31 maja komisja prawna parlamentu wystosowała notatkę wskazującą, że prace nad uczłowieczeniem robota już trwają.
"Na przestrzeni kilku dekad sztuczna inteligencja może przewyższyć ludzkie zdolności intelektualne. Jeśli nie przygotujemy się do tego, będzie stanowić to wyzwanie dla zdolności ludzi do kontrolowania własnej twórczości oraz... dla przetrwania ludzkiego gatunku" - można było przeczytać w sprawozdaniu z posiedzenia komisji.
Notatka przywołana potem na posiedzeniu Komisji Europejskiej spowodowała, że rozważa się już "uznanie przynajmniej najbardziej zaawansowanych autonomicznie działających maszyn, jako posiadających status 'osób elektronicznych' z określonymi prawami i obowiązkami".
Pojawiła się nawet sugestia stworzenia rejestru, który będzie wiązał określone jednostki, a właściwie "osoby elektroniczne", z ich prawami i obowiązkami. Byłyby w nim dane, kto odpowiada za maszyny i kto opłaca za nie ubezpieczenie od odpowiedzialności cywilnej.
- To stworzy prawną strukturę dla elektronicznych osób, coś co może być potrzebne, ale za 50 lat, nie za 10 - powiedział Reuterowi Patryk Schwarzkopf, dyrektor zarządzający departamentu robotyki i automatyki VDMA. - Uważamy, że to zbyt biurokratyczne podejście i może zahamować rozwój branży robotyki - ocenił w odpowiedzi na pytania dziennikarzy na targach Automatica w Monachium, wskazując jednocześnie, że potrzebne są ramy prawne dla nowej branży samosterujących się samochodów.
Niemiecka branża "robotyczna" wzrosła w ciągu ostatniego roku o 7 proc. do 12,2 mld euro
Działania urzędników idą jednak w kierunku rozumowania luddystów - roboty zabierają miejsca pracy więc trzeba ich stosowanie utrudnić jak najbardziej się da.
Skąd mogli ludzie w XIX wieku, czyli u zarania kapitalizmu wiedzieć, że maszyny spowodują potanienie towarów, a uwolnione z tego powodu środki stworzą nowe miejsca pracy? Wydaje się, że po tylu latach ta wiedza jest powszechna i nowości techniczne witane z entuzjazmem. Nic bardziej mylnego. Potomkowie luddystów zapełniają obecnie ławy parlamentu europejskiego.
Kto wie, czy nie skłoniło to część Brytyjczyków do opuszczenia tak ukierunkowanego na "rozwój" towarzystwa?
Ken Scholland w książce dla dzieci "Przygody Jonatana" opisuje historię ludzi z oburzeniem reagujących na próbę ścięcia drzewa siekierą. Winnego skazuje się, ale nie za niszczenie przyrody, tylko za to, że odbiera miejsca pracy tym, którzy ścinają drzewa, uderzając kijem. Ta druga metoda daje miejsca pracy dla stu mężczyzn na miesiąc, a tu jeden i to w godzinę?
Poczynania UE różnią się od opisanych w bajce tym, że teraz by nałożono comiesięczny podatek od siekiery i jej właściciel musiałby płacić obowiązkowe OC od wszelkich możliwych szkód, jakie siekierą można wyrządzić.