Komisja Europejska zmusi rynki finansowe do większego zaangażowania w projekty na rzecz ochrony środowiska. Dla polskich banków oznacza to kłopoty z wiarygodnością, a dla naszego rządu - droższe finansowanie energetyki opartej na węglu.
Bruksela zdaje sobie sprawę z konieczności większego zaangażowania prywatnego biznesu w walkę ze zmianami klimatycznymi. Stąd pomysł, aby powiązać z nią działalność sektora finansowego. Urzędnicy KE mają nadzieję na pozyskanie w ten sposób 180 mld euro, które poszłyby na rzecz "zielonych inwestycji". Przynajmniej o takich pieniądzach mówi Valdis Dombrovskis, wiceszef KE.
W związku z tym KE postanowiła wprowadzić konkretne narzędzia. Jednym z nich jest tzw. taksonomia. Pod tą nazwą kryją się obszary, w których, według Brukseli, inwestycje związane ze zrównoważonym rozwojem są w stanie zrobić największą różnicę. - Inne narzędzie to np. stworzenie EU labels dla produktów finansowych związanych z ochroną środowiska – mówi Aleksander Śniegocki, ekspert z think tanku WISE Europa, specjalista od wpływu polityki klimatycznej na rynki finansowe. - W Europie wzrasta zrozumienie co do ryzyka związanego z polityką klimatyczną i zrównoważonym rozwojem. Dotychczas klasyfikowano je w kategoriach CSR, teraz coraz częściej pojawiają się w raportach finansowych. I takie będą też wymagania UE - dodaje.
Portfel inwestycyjny coraz bardziej zielony
Bruksela w ten sposób wymusza działania na sektorze finansowym, które są zgodne np. z unijną polityką klimatyczną. Inwestycje postrzegane teraz jako "zielone" mają stać się po prostu standardem.
Przykład? Choćby autobusy elektryczne. Obecnie ich tradycyjne odpowiedniki kosztują 20-30 proc. więcej.
- Ale w perspektywie 10-15 lat przez regulacje unijne ich obecność w miastach europejskich będzie standardem. W tym czasie inwestycje w autobusy konwencjonalne przestaną być opłacalne. Zostaną one obłożone dodatkowymi podatkami, a poza tym nikt ich nie będzie kupował na masową skalę. Ten sam schemat można zastosować do innych obszarów, choćby do energetyki węglowej – tłumaczy Śniegocki.
W praktyce oznacza to, że inwestycje w obszary gospodarki niebędące zgodne z unijnymi celami klimatycznymi będą postrzegane jako ryzykowne. Wobec otoczenia prawnego rynki nie będą po prostu miały wyjścia.
- Banki, których właścicielami są międzynarodowe korporacje, już teraz starają się ograniczyć swój udział w najbardziej brudnych częściach gospodarki. W Polsce w praktyce oznacza to wycofywanie się z energetyki węglowej i górnictwa. To są ryzykowne aktywa – mówi Śniegocki.
Oczywiście banki nie przestaną udzielać pożyczek na inwestycje w węgiel czy też nie pozbędą się z dnia na dzień obligacji firm energetycznych, które z niego korzystają, ale zwyczajnie nie będą się angażować w nowe inwestycje z tego sektora.
W Polsce inwestycji w węgiel mamy bez liku. Najbardziej spektakularne to np. nowe bloki w Elektrowni Opole. Wznoszone są one kosztem 11,6 mld zł. Ponadto potężne pieniądze idą na rozwój zakładów w Jaworznie i Kozienicach – łącznie kolejne 11 mld zł. Skromniej wygląda przy tym rozbudowa Elektrowni Turów w Bogatyni. Do 2019 r. wydamy na nią 4 mld zł.
Ryzyko inwestycyjne skupione na Polsce
Z punktu widzenia polskiego sektora bankowego najbardziej istotnym faktem jest, że jeśli międzynarodowe instytucje wycofują się z inwestycji w "brudne" technologie, to ryzyko z nimi związane przeniesie się na polskie banki. - W zasadzie oznacza to, że prawdopodobnie nie da się już finansować nowych inwestycji w energetykę węglową. Uzależnianie portfela od tego sektora będzie bardzo ryzykowne. Alternatywą będzie emisja krajowych obligacji, ale te mają swoje ograniczenia – twierdzi Śniegocki.
Jeszcze kilka lat temu inwestycje energetyczne można było finansować z wielu różnych źródeł. Np. z euroobligacji czy przy pomocy Europejskiego Banku Inwestycyjnego. Dziś te źródła zostały odcięte. Polska w swoim trwaniu w energetyce opartej na węglu staje się coraz bardziej osamotniona.
- Albo będziemy to ignorować i dla polskiego sektora finansowego wzrośnie ryzyko asymetrycznego szoku związanego z regulacjami polityki klimatycznej, albo porzucimy część planów inwestycyjnych związanych z węglem – kończy Śniegocki.