Problem pracowników delegowanych to twardy orzech do zgryzienia dla UE. Polska delegacja, na zakończonym już szczycie Rady Europejskiej, podczas zakulisowych spotkań przede wszystkim umacniała stanowisko państw przeciwnych wspieranej przez Francję dyrektywy.
Koalicja przeciwników nowelizacji dyrektywy może liczyć nawet 15 państw. Węgierscy dyplomaci, którzy prowadzą w imieniu Grupy Wyszehradzkiej rozmowy w tej sprawie ze stojącym po drugiej strony barykady Paryżem, mówią nieoficjalnie o ustępstwach wobec Francji.
Państwa członkowskie próbowały kilka miesięcy temu przyjąć kompromis ws. pracowników delegowanych, ale wówczas niespodziewanie stanowisko zaostrzył prowadzący jeszcze wtedy kampanię wyborczą obecny prezydent Francji Emmanuel Macron.
To właśnie wtedy postanowił spróbować rozbijać jedność bloku państw Europy Środkowo-Wschodniej, gdy postanowił ominąć Warszawę i Budapeszt. - Francja liczyła, że rozmontuje obóz wizytami i komplementami, ale to się nie udało - mówił jeden z wysoko postawionych dyplomatów.
Szydło wbija szpilę
Prezydent Francji nie ustąpił w sprawie ani o krok i nie zdecydował się na rozmowę z szefową polskiego rządu na marginesie szczytu. Wykorzystała to Beata Szydło, która na konferencji prasowej informowała, że V4 zaproponowała kompromis popierany przez więcej państw.
- Tylko problem jest taki, że Francja uznała, że będzie przedstawiała swoje stanowisko - bardzo sztywne. Ale te rozmowy robocze, spotkania cały czas trwają. Mamy jeszcze kilka dni na to, żeby można było ten konsensus wypracować - tłumaczyła. Jej zdaniem porozumienie w tej sprawie jest do wypracowania.
Minister ds. europejskich Konrad Szymański, który towarzyszył premier w Brukseli, podkreślał, że szczyt był przez polską delegację wykorzystywany do wzmocnienia koalicji krajów przeciwnych nowej dyrektywie.
- Grupa tych państw szeroko wykracza poza Grupę Wyszehradzką. Myślę, że jesteśmy dobrze przygotowani do poniedziałkowej Rady – zdradził.
Rozmowy ws. dyrektywy już w poniedziałek
W poniedziałek w Luksemburgu bezpośrednie negocjacje będzie prowadzić minister pracy Elżbieta Rafalska. Główny problem dotyczy obecnie tego, czy regulacjami o delegowaniu będą objęci kierowcy w transporcie międzynarodowym oraz jak długo może maksymalnie trwać delegowanie. Komisja Europejska zaproponowała, żeby ten okres był ograniczony do dwóch lat. Polska przeciwstawiała się temu rozwiązaniu. Francuzi zaproponowali jednak jeszcze krótszy czas - 12 miesięcy.
Innym problemem jest moment wejścia dyrektywy w życie i okres przejściowy pomiędzy uchwaleniem nowych przepisów a rozpoczęciem ich obowiązywania. Część krajów Europy Zachodniej uważa, że powinny zacząć obowiązywać jak najszybciej. Kraje Europy Środkowo-Wschodniej, w tym Polska, argumentują, że potrzeba czasu na dostosowanie do nowych przepisów.
Dla firm z naszego kraju im później weszłyby w życie regulacje, tym lepiej. Dla Macrona odsuwanie wejścia w życie tych rozwiązań byłoby jednak trudne do zaakceptowania, bo o rozwiązaniu problemu "dumpingu socjalnego", o który oskarża on m.in. Polskę, mówił on w kampanii wyborczej.
Obecne przepisy wymagają, by pracownik delegowany otrzymywał przynajmniej pensję minimalną kraju przyjmującego, ale wszystkie składki socjalne odprowadzał w państwie, które go wysyła. Propozycja zmiany przepisów w tej sprawie przewiduje wypłatę takiego samego wynagrodzenia jak w przypadku pracownika lokalnego (z wszystkimi przysługującymi mu dodatkami branżowymi).
Po dwóch latach, gdy okres delegowania wygaśnie, do pracownika miałyby mieć zastosowanie wszystkie przepisy kraju przyjmującego (łącznie z koniecznością płacenia składek na ubezpieczenie społeczne).
Z Brukseli Krzysztof Strzępka