- Widać, że prezydent Francji nie ma specjalnej ochoty na rozmowy, ale to nie znaczy, że nie będą się one toczyły na innych szczeblach - powiedział w czwartek Złotowski, który zajmuje się sprawą pracowników delegowanych w komisji prawnej Parlamentu Europejskiego.
Jego zdaniem, paradoksalnie francuski przywódca może wzmacniać jedność krajów naszego regionu w tej kwestii. Macron spotkał się w środę w Salzburgu z szefami rządów Austrii Christianem Kernem, Czech Bohuslavem Sobotką i Słowacji Robertem Fico. W czwartek będzie rozmawiał w Bukareszcie z prezydentem Rumunii Klausem Iohannisem i premierem Mihai Tudose, a w piątek w Warnie spotka się z prezydentem i premierem Bułgarii, Rumenem Radewem i Bojko Borysowem.
- Być może coś im obieca, ale myślę, że nie przełamie swoimi obietnicami frontu, który razem z tymi krajami tworzymy - ocenił Złotowski. Jak dodał, sprzeciw wobec propozycji dotyczących pracowników delegowanych to interes nie tylko Polski, ale także wszystkich krajów Europy Wschodniej.
Polityk jest zdania, że delegowanie pracowników leży również w interesie państw Europy Zachodniej. Jak zaznaczył, jeśli miałyby zostać wprowadzone przepisy, które proponuje Komisja Europejska, dotyczące nie tylko pracowników delegowanych, ale też kierowców w transporcie międzynarodowym, to oznaczałoby to wyższe koszty usług np. we Francji i Niemczech.
Europoseł PiS uważa, że sytuacja, kiedy Macron wyklucza Polskę z tych rozmów, nie ma większego znaczenia dla tej sprawy. Podkreślił, że jeśli francuski prezydent chciałby zaspokoić żądania innych krajów naszego regionu, musiałby spełnić tym samym polskie postulaty.
- On nie rozmawia z Polską, dlatego, że Polska jest najsilniejszym i głównym partnerem w tym regionie. Nie rozmawia dlatego, że teraz nie chce o tym rozmawiać. Zobaczymy, jak będzie za jakiś czas - powiedział polityk. - Macron nie jest w stanie nic załatwić Bułgarii, Rumunii, Czechom czy Słowakom nie spełniając jednocześnie naszych postulatów.
Jak zaznaczył, kraje te może nie są adwokatami Polski w sprawie pracowników delegowanych, ale są naszymi sprzymierzeńcami, bo w tej sprawie mamy wspólny interes. Jego zdaniem ominięcie przez Macrona Warszawy nie jest niczym innym jak "demonstracją polityczno-dyplomatyczną".
Złotowski jest zdania, że rozmowy dotyczące projektu zmian w dyrektywie o pracownikach delegowanych powinny się odbywać teraz w ciszy gabinetów. - One się odbywają, czasami z większym, czasami z mniejszym skutkiem. Pozyskujemy różnych sojuszników. Jeśli chodzi o sprawy transportowe, to po naszej stronie opowiedziały się Hiszpania i Portugalia w ostatnim czasie i to właśnie w wyniku rozmów w gabinetach - wskazał eurodeputowany.
- Nikt nie chce ponieść jakiejś publicznej klęski, dlatego moim zdaniem powinno się to załatwiać raczej po cichu niż głośno. Ta demonstracja Macrona oczywiście coś nam mówi, ale to nie zatrzymuje rozmów, które się odbywają - dodał.
Złotowski zaznaczył, że opinie, wg których spotkania premierów Czech i Słowacji z francuskim przywódcą oznacza pęknięcie w Grupie Wyszehradzkiej, są co najmniej przedwczesne. - Może tak jest, może nie. Trzeba zobaczyć po owocach. To, że się spotykają szefowie państw i rządów z szefem innego państwa, z którym mamy kontrowersje, to jeszcze nie znaczy, że solidarność została złamana - powiedział europoseł PiS.
Po środowych rozmowach Macrona z udziałem szefów rządów Czech, Słowacji i Austrii kanclerz tego ostatniego kraju poinformował, że osiągnięto porozumienie co do podstawowych zasad, jakimi ma się rządzić wysyłanie osób do pracy w innym kraju UE. Prezydent Francji sprecyzował, że obejmuje to skrócenie czasu, na jaki pracownik może być wysłany, oraz kwestie płacy. Premier Słowacji Fico podkreślił, że kompromis w tej sprawie "byłby dobrą wiadomością dla Europy" i chciałby, aby dołączyły do niego Węgry i Polska.
Przedstawiona w ubiegłym roku przez Komisję Europejską propozycja zmian w dyrektywie o pracownikach delegowanych przewiduje wprowadzenie zasady równej płacy za tę samą pracę w tym samym miejscu. Oznacza to, że pracownik wysłany przez pracodawcę tymczasowo do pracy w innym kraju UE miałby zarabiać tyle, co pracownik lokalny za tę samą pracę.
Ma mu przysługiwać nie tylko płaca minimalna, jak jest obecnie, lecz także inne obowiązkowe składniki wynagrodzenia, takie jak premie czy dodatki urlopowe. Dla Polski, która deleguje największą liczbę pracowników w całej UE - około 0,5 mln osób, to skrajnie niekorzystne regulacje.
Z Brukseli Krzysztof Strzępka