Afera z odwołanymi lotami taniego przewoźnika się nie kończy. Kiedy piloci Ryanaira przechodzili do Norwegiana, szef irlandzkich linii zapewniał, że ma ogromne rezerwy pracowników. Teraz O'Leary twierdzi, że jest zasypywany aplikacjami. Fakty jednak temu przeczą. Szef linii wysyła byłym pilotom specjalne zachęty do powrotu. Pracownicy dostają listy, a nawet wiadomości na Facebooku.
Oficjalne stanowisko linii Ryanair jest takie, że kolejne połączenia są kasowane z powodów niezwiązanych z brakiem pracowników. Wszystko wskazuje jednak na to, że tani przewoźnik nie ma po prostu "kim latać".
Firma Michaela O'Leary'ego wysyła swoim byłym pracownikom zachęty do powrotu - podaje "Daily Mail". Obiecuje w nich wiele - w tym 20-proc. podwyżki i lepszy grafik.List jest podpisany przez menadżer lotów Elaine Griffin.
- To udowadnia, jak bardzo są oni zdesperowani, by zatrudnić pilotów i powstrzymać ucieczkę. Ale ludzie odchodzą, bo szukają umowy o pracę, a nie pieniędzy - powiedział "Daily Mail" jeden z byłych pilotów Ryanaira.
Niskokosztowa linia lotnicza boleśnie odczuła przejście części pilotów do konkurencyjnego Norwegiana. Pracownicy nie wahali się długo, bo nowy pracodawca zaoferował im umowy o prace i płatne urlopy - a o tym, w Ryanairze mogli tylko pomarzyć.
Braki w kadrach zaowocowały skasowanymi połączeniami i agresywną rekrutacją - także wśród byłej kadry.
Oprócz listów piloci otrzymują wiadomości za pośrednictwem mediów społecznościowych. Ryanair obiecuje w nich, że jeśli wrócą - zapłaci im o 20-26 proc. więcej niż Norwegian.
W firmie na pewno szykują się zmiany. Zatrudniono tam ponownie Petera Bellow, który ostatnie lata spędził w Malasian Airlaines. Nieoficjalnie mówi się, że ma on zastąpić O'Leary'ego - podaje "Daily Mail".