Unijny szczyt w Brukseli nie przyniósł przełomu ws. porozumienia wspólnoty ze Londynem dot. brexitu. Komentatorzy i eksperci spodziewali się takiego rozwoju wydarzeń, zwłaszcza, że jeszcze przed spotkaniem główny negocjator ze strony Brukseli Michel Barnier powiedział, że potrzebuje "więcej czasu". To także on jako pierwszy wspomniał o zupełnie nowym pomyśle – wydłużeniu tzw. okresu przejściowego.
Temat bardzo szybko podchwyciły media i skierowały swoje pytania do szefowej rządu Jej Królewskiej Mości. A ta zarówno przed, jak i po szczycie, potwierdziła gotowość zaakceptowania takiego pomysłu, choć zastrzegała, że tylko jako opcję. Pozytywnie o wydłużeniu okresu przejściowego wypowiedzieli się o również szef Parlamentu Europejskiego Antonio Tajani, przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Junkcer oraz kierujący pracami Rady Europejskiej Donald Tusk. Tak szeroki konsensus wskazuje na duże prawdopodobieństwo jego realizacji.
Gdyby do tego doszło, Londyn pozostałby członkiem wspólnego rynku i unii celnej, nie do końca 2020 r., jak jest to planowane obecnie, ale do końca 2021.
Premier Theresa May wyjaśniła, że wydłużenie okresu przejściowego po 29 marca 2019 r. będzie obejmować miesiące, nie lata. Jak dodała. taki ruch pozwoliłby na spokojne wypracowanie nowej umowy handlowej oraz znalezienia rozwiązania granicy między Irlandią a Irlandią Północną - to te punkty wydają się być najpoważniejszymi kośćmi niezgody między Londynem a wspólnotą.
Z drugiej strony jednoznaczna zgoda na dłuższy okres przejściowy przez Theresę May postawi ją w trudnej sytuacji w swoim kraju. Brytyjczycy bowiem przez ten czas będą musieli stosować się do większości unijnych regulacji, ale nie będą mieli wpływu na ich kształt.
Wydłużenie okresu przejściowego nie zmieniłoby jednak faktu, że w nocy z 29 na 30 marca 2019 r. Zjednoczone Królestwo opuści Unię Europejską i porozumienie regulujące przynajmniej część relacji musi być zawarte do tego czasu.