W czwartek mija termin odpowiedzi polskiego rządu na zalecenia Komisji Europejskiej w sprawie Trybunału Konstytucyjnego. Premier Beata Szydło i resort spraw zagranicznych deklarują, że polskie pismo zostanie wysłane w terminie. Czy to wystarczy, aby odsunąć od Polski widmo sankcji?
– Będziemy odnosić się do zawartych w tej opinii uwag, które – muszę powiedzieć z przykrością – zostały w mojej ocenie sporządzone na podstawie przesłanek politycznych, a nie merytorycznych. My w swojej opinii wskażemy przesłanki merytoryczne – powiedziała Beata Szydło pytana o odpowiedź rządu na zalecenia Komisji Europejskiej.
Dokładnie trzy miesiące temu, 27 lipca, KE zastosowała wobec Polski kolejny etap procedury państwa prawa. Uznała wówczas, że mamy do czynienia z "systemowym zagrożeniem rządów prawa w Polsce". Wystosowała cztery zalecenia dla Polski, wśród których było m.in. przykazanie umożliwienia orzekania trzem sędziom Trybunału, nominowanym zgodnie z prawem w październiku 2015 roku przez poprzedni rząd; odsunięcie od orzekania trzech sędziów wybranych niezgodnie z prawem przez obecny rząd oraz respektowanie i wdrożenie wyroków TK.
To nie pierwsza próba zdyscyplinowania polskiego rządu. W styczniu po raz pierwszy w historii Komisja Europejska uruchomiła mechanizm monitoringu ochrony państwa prawa. W kwietniu Parlament Europejski przyjął rezolucję o sytuacji w Polsce. Eurodeputowani wezwali polski rząd do "przestrzegania, opublikowania i pełnego oraz bezzwłocznego wykonania orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego" z 9 marca 2016 r., które dotyczyło zgodności z konstytucją nowelizacji ustawy o Trybunale, a także wezwali do wykonania orzeczeń TK z grudnia 2015 r. Nie poskutkowało.
- Wierzyłam, że sama groźba podjęcia takich działań przez Unię Europejską poskutkuje. Tak się jednak nie stało, czym jestem mocno zaskoczona. Teraz już - jak widać - procedura ruszyła na całego. Również i PE podjął ostre kroki. Obawiam się jednak, że to też nie da efektu, jak w przypadku opinii Komisji Weneckiej – podkreśliła w rozmowie z money.pl Iwona Pawlasz Katedry Międzynarodowych Stosunków Ekonomicznych Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach.
Jeżeli Komisja "nie spotka się z satysfakcjonującą reakcją na swoje zalecenia w ustalonym okresie czasu, przejdzie do procedury 'Artykułu 7' " - czytamy w uzasadnieniu.
Polsce grożą sankcje?
"Artykuł 7" to właściwie już pierwsze sankcje. Mogą one przyjąć dwie formy: formalne ostrzeżenie w postaci stwierdzenia poważnego i stałego naruszenia przez dane państwo członkowskie wartości UE oraz - jeśli i to okaże się nieskuteczne – to może czekać nas nawet zawieszenie w prawach głosu w Radzie (więcej na ten temat dowiesz się tutaj).
Jak może się to odbyć? Propozycja sankcji musi uzyskać poparcie najpierw 4/5 państw członkowskich i w przypadku wydania ostrzeżenia zgodę Parlamentu Europejskiego. By doszło do zawieszenia w Radzie potrzeba jednak jednomyślności.
- Wtedy sprawa trafia do Rady Unii Europejskiej i tam ministrowie, głównie spraw zagranicznych lub sprawiedliwości, decydują w głosowaniu o nałożeniu sankcji na takie państwo. W tym przypadku wystarczy większość kwalifikowana, czyli 55 proc. głosów, by zdecydować o tym, jaka to będzie kara – tłumaczy analityk do spraw UE w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych, Karolina Borońska-Hryniewiecka.
Czy więc groźba sankcji jest realna? Jeśli dojdzie do głosowania, Polska może liczyć na wsparcie Węgier, które niejednokrotnie to sygnalizowały. A brak zgody wszystkich członków UE powinna skutecznie obronić nas przed sankcjami, na co jak się wydaje mocno liczy rząd.
Unia może nas zdyscyplinować w inny sposób
Unii wyraźnie widzi potencjalny brak skuteczności swoich narzędzi nacisku, ale nie oznacza to, że nie sięgnie po środki mniej formalne, tak jak to uczyniła w przypadku Rumunii. W 2012 r. KE wobec tego kraju podjęto bardzo podobne kroki, co wobec Polski obecnie, także w sprawie osłabiania pozycji TK.
Kierowane wówczas do Rumunii misje kontrolne nie robiły na tamtejszej władzy większego wrażenia. Rząd w Bukareszcie wydawał się niewzruszony kolejnymi rezolucjami i odezwami. Spór sprzed 4 lat Rumuni wciąż odczuwają, bo ich kraj nie został przyjęty do Strefy Schengen. Znaleziono również pretekst do przykręcenia kurka z pieniędzmi, ograniczając należne Rumunom fundusze.
Fakt, że w przypadku Polski najbardziej istotne z gospodarczego punktu widzenia decyzje już zapadły, nie oznacza, że przyszłe decyzje Brukseli mogą zdecydowanie osłabić naszą pozycję w Unii, a to może być już kosztowne.
Przykład? Polskiej gospodarce może zagrozić rozpad wewnątrz wspólnoty na Unie dwóch prędkości, co nieformalnie już jest dyskutowane. Warszawa ma ambicję przejąć rolę finansowego City po opuszczeniu przez Wielką Brytanię struktur Unii,o czym więcej pisaliśmy w money.pl. Zła opinia i klimat wokół polskiej stolicy zmniejsza na to szanse.
Poza tym w PE wszyscy eurodeputowani zaangażowani są bardzo mocno również w ustalanie zasad funkcjonowania wewnętrznego rynku dla delegowanych pracowników. Prace są już na ukończeniu, interesy krajów sprzeczne, a ostateczne decyzje będą bardzo znaczące dla Polaków pracujących za granicą.