Po masowych protestach, jakie przetoczyły się przez Europę w związku z podpisaniem wielostronnej umowy handlowej z Kanadą CETA i podczas negocjacji podobnego traktatu z Ameryką TTIP, Komisja Europejska rozważa zakaz używania skrótowców. Jej zdaniem to one przyczyniły się do wizerunkowej klęski umów.
- Jeśli rozpoczynasz debatę z taką nazwą, to wysoce prawdopodobne, że z miejsca przegrałeś negocjacje – powiedział cytowany przez POLITICO Martin Selmayr, główny doradca przewodniczącego Komisji Jean-Claude Junckera. Jak zapowiedział, takie akronimy nie będą się pojawiać w przyszłości.
Podobnego zdania jest Cecilia Malmstrom, europejska komisarz ds. handlu. - Nigdy nie powinniśmy byli nazwać tego porozumienia CETA. Po prostu "porozumienie handlowe UE-Kanada" i tyle. Akronimy zaczęły być "toksyczne" - stwierdziła Malmstrom.
Organizacje pozarządowe nie pozostawiają suchej nitki na nowym pomyśle Komisji Europejskiej. Z miejsca wypunktowują bzdurne rozwiązanie, bo przecież nie o samą nazwę chodzi.
"Problem z umowami typu TTIP i CETA nie polega na 'toksycznej nazwie', lecz na tym, że ich treści są w trakcie negocjacji długo ukrywane przed społeczeństwem, ustalane bez realnej demokratycznej kontroli (za to z bardzo realnym niedemokratycznym wpływem korporacji), a potem sprzedawane jako najlepsze z możliwych i całkowicie dla dobra społeczeństwa" – przekonuje Instytut Globalnej Odpowiedzialności.
Wraz z innymi organizacjami pozarządowymi po obu stronach oceanu Instytut alarmował, że wielostronne umowy handlowe w takiej formie, jakie są nam obecnie proponowane, to niebezpieczny koń trojański. Zalew produktów modyfikowanych genetycznie, obniżenie standardów produkcji, czy norm w zakresie ochrony środowiska i praw pracowniczych, to tylko niektóre z zagrożeń, jakie niosą za sobą te traktaty.
- Tu chodzi o miliardy dolarów, a skrupuły nie grają roli – podkreślałw rozmowie z money.pl Marcin Wojtalik, ekspert Instytutu Globalnej Odpowiedzialności.
Jak przekonuje IGO, nie chodzi o obawy jakie niosą za sobą CETA i TTIP, ale o konkretne zapisy i rozwiązania. To na racjonalnym sprzeciwie organizacji obywatelskich, będącym wynikiem chłodnej analizy zapisów tych umów i ich szkodliwości, opierał się cały protest społeczny, który przetoczył się po Europie, Kanadzie i USA w ubiegłym roku.
"Zapisy umowy CETA wyraźnie stwierdzają, że regulacje państwowe mają nie wpływać negatywnie na handel produktami biotechnologicznymi, czyli nakazuje rozmiękczanie zabezpieczeń przed otwarciem europejskiego rolnictwa na produkty genetycznie zmodyfikowane. W tej sprawie nie ma się czego 'obawiać'; odpowiedni zapis po prostu już jest w umowie CETA" – zaznacza IGO.
Komisarze już wcześniej podjęli próbę ocieplenia wizerunku kontrowersyjne umowy handlowej. Również zastosowali trik związany ze zmianą nazwy. Jak pisaliśmy w money.pl, w przypadku obu umów, zarówno TTIP, jak i CETA, wiele kontrowersji wzbudza kwestia trybunałów arbitrażowych.
W kanadyjskiej wersji umowy zdeprecjonowany mechanizm o nazwie ISDS (Investor-state dispute settlement - czyli mechanizm rozstrzygania sporów państwo-inwestor) został kosmetycznie zmieniony i zastąpiony przez ICS. Kryjące się pond nowym akronimem mechanizm miał poddawać sprawy większej kontroli i stać się bardziej transparentnym. W efekcie jednak niewiele zmienia co do istoty równowagi między państwem a korporacją.
"Negocjatorzy 'nie komunikują celów i wartości' kryjących się za tymi porozumieniami. Problem polega na tym, że cele i wartości są obce dużej części społeczeństw w Europie i sprzeczne z ich interesami. Jeśli na szali mamy po jednej stronie demokrację, a po drugiej 'wolny' handel i przywileje dla korporacji, to społeczeństwa oczywiście wybiorą demokrację” – zaznacza IGO.
Przypomnijmy, że umowa między krajami UE a Kanadą mimo protestów została przeforsowana i podpisana - o czym informowaliśmy w money.pl. TTIP natomiast wciąż pozostaje w fazie konsultacji. Nie ma pewności, co do jej przyszłości- zwłaszcza, że prezydent Trump jest wielkim przeciwnikiem wielostronnych układów handlowych i wcale nie dąży do wznowienia rozmów z UE.