Polska może spełnić ekonomiczne kryteria wejścia do strefy euro, ale nie ma szans, by w najbliższych latach udało się spełnić drugi warunek naszego członkostwa - zmianę konstytucji - uważa główny ekonomista Ministerstwa Finansów Ludwik Kotecki.
Kotecki, który w latach 2009-12 był pełnomocnikiem rządu ds. wprowadzenia euro, przekonuje również, że nie powinniśmy przyjmować wspólnej waluty, zanim nie zakończy się przebudowa strefy. Ocenia też, że ewentualne wyjście Grecji z eurolandu wywołałoby jedynie "krótkotrwały i nieznaczący" efekt.
Był Pan pełnomocnikiem rządu ds. wprowadzenia euro. Strefa euro zmaga się z problemem Grecji, rozmowy w sprawie programu pomocowego idą jak po grudzie. Na ile to jest istotne dla Polski?
Ludwik Kotecki, główny ekonomista Ministerstwa Finansów: Chociaż to, co powiem prawdopodobnie nie jest w pełni poprawne politycznie, ale Grecja to generalnie niewielki kraj. Co prawda położony w Europie, ale o gospodarce stanowiącej około 1,5 proc. PKB UE. Dyskusja o Grecji w strefie euro toczy się od roku 2009, więc wszyscy są już przygotowani na różne scenariusze dotyczące tego pięknego kraju.
Czyli ewentualne wyjście tego kraju ze strefy euro, nie miałoby dla nas konsekwencji?
Dzisiaj w traktacie jest napisane, że wejście do strefy euro jest nieodwołalne, ale gdyby nawet zdecydowano o wyłączeniu Grecji z tego grona, to dla nas nie wiązałoby się to z wielkimi konsekwencjami. Prawdopodobnie jakieś zawirowania na rynku by nastąpiły, jeśli chodzi o kraje Unii i Polskę. Byłby to jednak efekt krótkotrwały i nieznaczący. A nawet gdyby był krótkotrwały i znaczący, to jesteśmy na to przygotowani.
Jak?
Dzięki linii kredytowej w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, około 22 miliardy dolarów na żądanie, bezwarunkowo przyznane Polsce.
Jak Pan w takim razie widzi naszą perspektywę wejścia do strefy euro?
Trzeba zacząć od tego, że strefa euro nie skończyła się jeszcze reformować. Nie jestem też przekonany, czy kryzys tam się skończył, jak niektórzy twierdzą.
Zostawmy jednak na chwilę kwestie ekonomiczne i spójrzmy na instytucjonalne. Kryzys roku 2008 zaskoczył strefę euro, więc od lat 2010-11 zaczęto dyskutować, jak ją zreformować pod względem instytucjonalnym. Tak by możliwe było unikanie kryzysów, a jeżeli nastąpią, by sobie z nimi radzić. Zreformowano więc pakt stabilności i wzrostu, wprowadzono procedurę nierównowag gospodarczych oraz wymyślono projekt unii bankowej. Wszystkiego tego nie było przed kryzysem. Nad częścią z tych przekształceń instytucjonalnych nie skończono jeszcze prac. Nie ma jeszcze choćby ostatecznej unii bankowej. W czerwcu ma być kolejny raport tzw. czterech (szef Rady Europejskiej Donald Tusk, szef EBC Mario Draghi, szef KE Jean-Claude Juncker, szef eurogrupy Jeroen Dijsselbloem). Rozumiem, że określą oni kolejne etapy przebudowywania strefy euro. Powstaje jednak w związku z tym pytanie, czy w takiej sytuacji powinniśmy do takiej unii w budowie w tej chwili wchodzić. Nie znamy bowiem ostatecznego kształtu strefy euro po przebudowie. Nie
wiadomo, czy ten przysłowiowy dom będzie miał szczelny dach i okna. Nie mówiąc o jakimkolwiek doświadczeniu, że w tym domu da się bezpiecznie mieszkać.
Co złego mogłoby nam się zdarzyć? Przecież kolejne kraje przyjmują wspólną walutę.
Dziś wejście do strefy euro jest dużo kosztowniejsze w krótkim okresie niż było np. w 2012 roku. Należy wejść do ESM (fundusz ratunkowy strefy euro) i zapłacić składkę. Po drugie wchodząc do strefy euro, trzeba zrezygnować z autonomicznej polityki kursowej i pieniężnej, ale także z autonomicznej polityki finansowej w sensie nadzoru nad instytucjami finansowymi. Bo trzeba nadzór oddać instytucjom europejskim, które dopiero zaczynają się uczyć tego nadzoru. Choć o wejściu do strefy euro nie można myśleć krótkookresowo, bo jest to droga w jedną stronę.
Przede wszystkim jednak musimy spełnić kryteria, w tym prawne - tzw. kryterium konwergencji prawnej. W tym celu konieczna jest zmiana konstytucji i ustawy o NBP. A w dzisiejszym Sejmie raczej nie udałoby się tego zrobić.
W następnym zapewne też nie.
Więc sami państwo odpowiedzieli sobie na pytanie o termin. Nie da się bez zmiany konstytucji wejść do strefy euro. I to jest główna przeszkoda po stronie Polski. Bo kryteria ekonomiczne możemy spełnić.
Abstrahując od kryterium politycznego, kiedy Pana zdaniem powinniśmy przystąpić do strefy euro?
Wydaje mi się, że powinniśmy tam kiedyś wejść. Żadnego terminu nie można jednak podać, bo jeśli kryteria, o których mówiłem, mamy brać pod uwagę, to niewiadomą pozostaje, kiedy strefa wyjdzie z kryzysu. Poza tym jest jeszcze jedna rzecz, bardzo trudna. Otóż, żeby strefa euro dobrze działała, wręcz żeby przetrwała, potrzebna jest tam jakaś forma unii politycznej.
Kolejna kwestia to kryteria ekonomiczne wejścia do strefy euro. Powinny zostać zmienione, ponieważ one są dziś kompletnie oderwane od rzeczywistości. Były ustalane w latach 90., a po drodze świat się tak zmienił, że dzisiaj kryterium stopy procentowej, inflacyjne, ale także fiskalne, czyli te dotyczące deficytu i długu nie mają zastosowania. Dzisiaj średni dług krajów europejskich to 90 proc. PKB, a w strefie euro jeszcze więcej. Jeśli Polska chciałaby wejść do strefy euro, powinna spełniać kryterium 60-proc.długu, co akurat jest łatwe, choć dziś większość krajów strefy euro go nie spełnia. Największy sens ma kryterium dotyczące deficytu. Jest jakaś racjonalność w tym, by deficyt był do 3 proc. PKB, szczególnie w kontekście zmian demograficznych. Inflacja w większości krajów jest na poziomie zero, stopy procentowe bardzo niskie - jak w takim środowisku uzasadniać ekonomicznie kryteria inflacyjne i stopy procentowej? I do tego kryterium kursu walutowego, czyli uwięzienie złotego w nieszczęsnym ERM II na dwa
lata - brzmi jak wyrok, poddanie złotego presji spekulacyjnej.
Czytaj więcej w Money.pl