Wszystko odbyło się w zaledwie 10 dni, bez konsultacji społecznych i zbędnego rozgłosu. Rewolucyjne zmiany w Odnawialnych Źródłach Energii (OZE) uchwalone przez PiS to kolejny cios dla - i tak borykającej się z problemami - branży wiatrakowej. - Wykorzystując skupienie całej uwagi na zmianach w sądach przepchnięta została ustawa, która uderza w OZE – komentuje Janusz Gajowiecki, prezes PSEW.
Właściciele farm wiatrowych po zmianach, jakie zafundował im PiS w ciągu ostatniego roku, stanęli na krawędzi. W 2016 roku 70 proc. farm wiatrowych zanotowało straty sięgające łącznie 3 mld zł. Wielu inwestorów ledwo jest w stanie spłacać odsetki od kredytów zaciągniętych na budowę farm. Jak informowaliśmy w money.pl, na spłatę kapitału już nie wystarcza. Wydawało się, że gorzej już być nie może.
Światełkiem w tunelu miały być zmiany w tak zwanej ustawie wiatrakowej,o których więcej przeczytasz w money.pl.
- To należy rozpatrywać oddzielnie. Proponowane zmiany w ustawie wiatrakowej są korzystne i branża upatruje w nich poprawy sytuacji. Odbyły się konsultacje, zgłosiliśmy swoje uwagi i wątpliwości. Ku zaskoczeniu większość środowisk OZE chwali ministra energii względem doprecyzowania tych przepisów. W tym kontekście są duże oczekiwania i nadzieje naprawy sytuacji na rynku OZE – wyjaśnia prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej Janusz Gajowiecki.
Jednak uchwalone w ekspresowym tempie przepisy dotyczące opłaty zastępczej spychają OZE z tej krawędzi w otchłań.
- Nowelizacja przeprowadzona w 10 dni. Bez dopuszczenia strony społecznej. Wykorzystując skupienie całej uwagi na zmianach w sądach, przepchnięta została ustawa, która uderza w OZE – komentuje prezes PSEW.
**Finansowy cios**
Problemy OZE zaczęły się już 5 lat temu, wraz z nadpodażą tzw. zielonych certyfikatów. Rządowe regulacje tylko spotęgowały kłopoty. Zielone certyfikaty to świadectwa pochodzenia, które potwierdzają, że energia została wytworzona ze źródeł odnawialnych.
- Cena certyfikatów jest najniższą w historii. Nie gwarantuje zwrotu inwestycji ani pokrycia rat kredytów. Utrzymanie się niskich cen oznacza bankructwo dla wielu firm – dodaje prezes Gajowiecki. A na to nakłada się niższa opłata zastępcza.
Wytwórcy zielonej energii na nich zarabiają, bo certyfikaty kupują od nich sprzedawcy energii, żeby wykazać, że są "eko". Kiedy sprzedawca energii nie kupi wystarczającej ilości zielonych certyfikatów - uiszcza opłatę zastępczą.
Dziś wynosi 300 zł za MWh, a zielony certyfikat - z powodu nadpodaży - kosztuje już około 30 zł. Ekonomia nakazuje więc kupno certyfikatów. W wyniku zmian jednak ta różnica się niweluje.
- Ustawa jest niekorzystna dla branży OZE, ponieważ nie przyczyni się w żaden sposób do rozwiązania problemu nadpodaży rynkowej świadectw pochodzenia. Wręcz przeciwnie, będzie miała negatywny wpływ na sytuację ekonomiczną wielu inwestorów OZE – potwierdza Daria Kulczycka, dyrektorka departamentu energii i zmian klimatu Konfederacji Lewiatan.
W myśl nowych przepisów opłata zastępcza ma być inaczej ustalana - będzie wynosić 125 proc. rynkowej ceny zielonego certyfikatu.
- 125 proc. to cena maksymalna, górna granica, a nie zostało wdrożenie żadne rozwiązanie, które zredukuje nadpodaż zielonych certyfikatów i podniesie ich cenę. Wysokość opłaty, biorąca pod uwagę ceny certyfikatów z drugiego półrocza 2016 r. i pierwszego 2017 r., wyniesie obecnie około 58 zł. – wylicza prezes PSEW. - Starujemy z bardzo niskiego pułapu. Do poziomu 100 zł będziemy dochodzić przez najbliższe 10 lat!
Pomniejszone wpływy z opłat zastępczych to nie jedyny kłopot. Zmiany we wzorze opłaty zastępczej mogą mechanicznie zmienić zapisy kontraktów między wytwórcą energii a jej sprzedawcą, a nawet posłużyć jako powód ich wypowiedzenia.
**Chcą weta i szykują się do pozwów**
Inwestorzy protestują. Ustawa przeszła przez Senat i czeka na podpis prezydenta, dlatego to do niego kierują prośbę o kolejne weto. W przeciwnym razie, jak przekonują, Skarb Państwa czeka zalew pozwów.
- To radykalna zmiana. Wszyscy inwestorzy są na niej stratni. Uniemożliwia uzyskanie zwrotu inwestycji, odbicia się. A zaznaczam, że te przepisy będą miały wpływ na cały sektor aż do roku 2035. 1000 polskich przedsiębiorców, którzy zainwestowali, zostanie dotkniętych konsekwencjami tych zmian - wylicza Gajowiecki.
Opłata zastępcza jest punktem odniesienia w wielu kontraktach długoterminowych, w ramach których zielone źródła sprzedają energię i certyfikaty. Wprowadzone zmiany mogą wywołać falę pozwów.
- Przecież to ewidentne łamanie praw nabytych. Zmiana obowiązujących umów w trakcie gry. Prawnicy już zacierają ręce – twierdzi Janusz Gajowiecki. - Nie jest tajemnicą, że już dziś wielu inwestorów złożyło pozwy międzynarodowe, powołując się na kartę ochrony inwestycji, już w związku z poprzednimi zmianami. Pierwszy krok już został poczyniony, a niestety mam przykre sygnały, że będą kolejne. Wiele zagranicznych firm skorzysta z tego mechanizmu - zaznacza.
A karę zapłaci nie rząd - złożą się na nią obywatele. Bowiem koszty przegranego procesu zostaną pokryte z budżetu państwa, a więc podatków Polaków.
- Najbardziej jednak stratni będą polscy przedsiębiorcy, których nie chronią te przepisy. A, jak mówiłem, ich straty będą poważne. Dla wielu - z wizją bankructwa włącznie – dodaje prezes PSEW.
Polska nie spełni unijnych celów OZE?
Rządzącym powinno zależeć jednak na rozwoju OZE. Do 2020 roku mamy produkować z OZE co najmniej 30 TWh energii. Jeśli nam się to nie uda, czekają nas wielomiliardowe wydatki, a nawet unijne kary.
- Celem rządu powinien być intensywny rozwój OZE. Tymczasem podjęte działania systematycznie go wstrzymują. Dziś udział w OZE jest na poziomie około 13,5 proc., a do realizacji unijnego celu na rok 2020 potrzeba około 15 proc. Patrząc na punkty procentowe wydaje się to niewiele, ale za tym idą kolosalne inwestycje, które powinny być poczynione już teraz (potrzebna jest nam nowa moc, która będzie w stanie wygenerować ponad 12 TWh zielonej energii elektrycznej, czyli więcej, niż generują dzisiaj wszystkie zainstalowane turbiny wiatrowe w Polsce od początku funkcjonowania systemu wsparcia dla OZE). To konieczność potężnej produkcja energii, budowa wielu instalacji – wylicza prezes PSEW.
Jesteśmy w unijnym ogonku. Jak pisaliśmy w money.pl, ponad połowa krajów Unii Europejskiej nie tylko już zrealizowała unijne cele, ale wyprodukowała nadwyżkę zielonej energii. Jeśli nic się nie zmieni, co pięć lat będziemy obserwować, jak coraz bardziej odstajemy od reszty Europy. Po 10-20 latach odbije się to na cenach energii w kraju.
Trudno więc zrozumieć, czym kierują się ustawodawcy wprowadzając przepisy, które miast promować rozwój OZE, nie tylko go wstrzymują, ale i dewastują rynek zielonej energii.
- To kolejny przepis, który hamuje rozwój czystej energii w Polsce. Inwestorzy są mocno zniechęceni. A tych, którzy już zainwestowali, narażają na poważne straty. Banki mają duży problem z udzielaniem kredytów dla nowych instalacji, które wygrały aukcje w tym i poprzednim roku – podkreśla prezes Janusz Gajowiecki.