Wygrana skrajnych w poglądach kandydatów na prezydenta Francji grozi mocnym osłabieniem euro, chaosem i strachem o przyszłość strefy euro i całej Unii Europejskiej. Reakcja walut i giełd byłaby silna i gwałtowna - ostrzegają ekonomiści. "Financial Times" mówi nawet o "scenariuszu rodem z koszmaru".
W poniedziałek inwestorzy mogą obudzić się w zupełnie nowej rzeczywistości. Rynki finansowe z niecierpliwością czekają na wyniki pierwszej tury wyborów prezydenckich we Francji, które odbędą się już w najbliższą niedzielę (23 kwietnia).
Wynik jest wielką niewiadomą, bo na finiszu kampanii aż czterech kandydatów ma szanse na przejście do drugiej tury. Różnice między nimi w sondażach mieszczą się w granicy błędu statystycznego. Wahają się od 19 do 23 proc.
- Z punktu widzenia rynków finansowych najbardziej pozytywnym scenariuszem byłoby wejście do drugiej tury Fillona i Macrona. Taki obrót spraw skutkowałby poniedziałkowym umocnieniem euro, wzrostami indeksów giełdowych i silnym złotym - wskazuje Bartosz Sawicki, analityk Domu Maklerskiego TMS Brokers.
Można powiedzieć, że temat francuskich wyborów byłby praktycznie zamknięty. Obaj kandydaci reprezentują tradycyjne siły polityczne, ich programy są konserwatywne i cechuje ich pozytywny stosunek do integracji europejskiej.
Wśród wielu możliwych scenariuszy można wytypować jednak ten najgorszy dla rynków finansowych. Byłoby nim wejście do drugiej tury skrajnie lewicowego Melenchona i skrajnie prawicowej Le Pen.
- Oboje są negatywnie nastawieni do euro, mają radykalne pomysły na gospodarkę. W takim scenariuszu eurodolar ponownie kierowałby się w kierunku parytetu (osłabienie euro i umocnienie dolara - przyp. red.), a na rynkach panowałby chaos i strach o przyszłość strefy euro i całej Unii Europejskiej. Reakcja byłaby silna i gwałtowna - ostrzega ekspert TMS Brokers.
Frexit? Mniej prawdopodobny
Na łamach piątkowego "Financial Times" możemy przeczytać komentarze, że awans Melenchona i Le Pen byłby to "scenariusz rodem z koszmaru". Brytyjski dziennik wskazuje, że zwycięstwo któregokolwiek z tych rewolucjonistów równałoby się trzęsieniu ziemi odczuwalnemu także poza granicami Francji.
"Oboje popierają gospodarczy protekcjonizm i ogromny, niefinansowany rozrost i tak rozdętego aparatu państwowego. Oboje grożą wycofaniem kraju z NATO i Unii Europejskiej (...) i opowiadają się za bliższymi relacjami z Rosją, podobnie zresztą jak kandydat centroprawicy Francois Fillon" - wymienia "Financial Times".
Teoretycznie najbardziej prawdopodobne jest przejście do drugiej tury zaplanowanej na 7 maja Macrona i Le Pen. Dotychczas zdecydowana większość obserwatorów była zdania, że Macron miałby w takiej sytuacji zwycięstwo w kieszeni, a więc uratowałoby to wszystkich przed nieodpowiedzialną polityką Le Pen. Przypomnijmy, że wśród jej postulatów jest wyjście ze strefy euro, protekcjonizm i zdjęcie sankcji z Rosji.
Według ekonomistów PKO BP, z uwagi na historycznie wysoką frekwencję w wyborach prezydenckich we Francji (około 80 proc.), szanse skrajnych kandydatów w drugiej turze wydają się małe.
"Prawdopodobieństwo realizacji najbardziej skrajnego scenariusza, czyli Frexit jest według nas niewielkie z uwagi na specyfikę francuskiego systemu politycznego oraz wysokie poparcie dla euro wśród Francuzów" - podkreślają bankierzy. Sięga ono około 70 proc.
Nie ma idealnego rezultatu?
Zdaniem Christophera Dembika, dyrektora analiz makroekonomicznych w Saxo Banku, nawet wygrana Macrona nie musi oznaczać, że uda mu się zyskać większość parlamentarną w zaplanowanych na czerwiec wyborach do Zgromadzenia Narodowego, czyli odpowiednika naszego sejmu. To będzie mniejszy problem niż ewentualny Frexit, ale też równoznaczne jest to z kłopotami.
Francja charakteryzuje się systemem półprezydenckim, w którym głowa państwa nie ma pełnej władzy i musi mierzyć się z parlamentem równoważącym kompetencje prezydenta. Jeśli będą to przeciwstawne frakcje, będzie grozić Francji chaos.
- W najgorszym wypadku Francja stałaby się niemożliwa do rządzenia - przestrzega Dembik. - Istnieje ryzyko, że potencjalna prezydentura Macrona będzie torpedowana przez różne siły większości parlamentarnych, a sam prezydent będzie musiał lawirować między prawicą i lewicą, przedstawiając propozycje raz zgodne z jedną, a raz z drugą linią. Znacznie spowolniłoby to tempo potrzebnych reform i wymuszałoby pójście na ustępstwa. W końcu mogłoby to doprowadzić do politycznej niestabilności, tak jak miało to miejsce w najgorszych momentach Czwartej Republiki przed 1958 rokiem.
Ekspert Saxo Banku uważa, że przypadku wygranej każdy z kandydatów będzie musiał zmierzyć się z problemem rządzenia albo bez większości, albo z niejednolitą większością reprezentującą różnorodne, często sprzeczne interesy.