Pod koniec kwietnia rząd opublikował jeden z najważniejszych finansowych dokumentów administracji publicznej - Aktualizację Planu Konwergencji. Zakładał w nim, że w tym roku deficyt finansów publicznych wyniesie 4,3 proc., ale już w 2023 r. będzie na ścieżce spadkowej i wyniesie 3,7 proc., by w 2025 r. sięgnąć poziomu 2,5 proc. (więcej o APK pisaliśmy TUTAJ).
Unia Europejska szacuje wzrost deficytu finansów publicznych Polski
Co ciekawe, Unia Europejska nie wierzy w zapewnienia rządu PiS. Według niej będzie na odwrót. Deficyt finansów publicznych ma na koniec 2022 r. być nieco mniejszy, niż przewiduje ekipa Mateusza Morawieckiego (4 proc. vs rządowego 4,3 proc.), ale już przyszły rok będzie gorszy. Wtedy to zdaniem Brukseli deficyt sięgnie 4,4 proc.
Skąd takie szacunki? Oddajmy głos unijnym urzędnikom. "W 2023 r. deficyt sektora instytucji rządowych i samorządowych wzrośnie do 4,4 proc. PKB. Instrumenty mające na celu zrekompensować wzrost inflacji oraz cen energii mają zostać wycofane, podczas gdy będą rosły koszty przyjmowania uchodźców z Ukrainy, co spowoduje wzrost deficytu o 0,8 proc. PKB" - czytamy w opracowaniu Komisji.
Co ciekawe, urzędnicy w Brukseli zakładają wydatki na 2022 r. i 2023 r. wsparte Instrumentem na rzecz Odbudowy i Zwiększania Odporności. Na money.pl jeszcze kilka dni temu pisaliśmy, że Polska i KE doszły do porozumienia ws. Krajowego Planu Odbudowy.
"Oficjalna zgoda Komisji Europejskiej nie będzie jednak oznaczała, że pieniądze od razu popłyną do naszego kraju. Pierwszej transzy możemy się spodziewać dopiero za kilka miesięcy. Nie ma też co liczyć na żadną zaliczkę. Szansa na to przepadła bowiem bezpowrotnie" - przekonywaliśmy.
Jest też i dobra wiadomość. Według Komisji ze względu na wysoki nominalny wzrost PKB (w tym roku ma wzrosnąć o 3,7 proc., a w kolejnym o 3 proc.) dług publiczny ma pozostać w ryzach. Urzędnicy szacują, że spadnie on z 54 proc. PKB w 2021 r. do 50 proc. w 2023 r.
Ostrzeżenia i zapewnienia
Nie brakuje jednak ekonomistów, którzy przestrzegają polityków przed wpadnięciem w pułapkę populizmu. Jednym z nich jest Sławomir Dudek, główny ekonomista FOR, który kilkakrotnie w rozmowach z redakcją money.pl alarmował, że zarówna rządzący, jak i opozycja zaczynają prześcigać się w populistycznych i kosztownych obietnicach. A przypomnijmy, że 2023 r. jest okresem wyborczym, w którym będziemy głosować nad nowym składem polskiego parlamentu.
W politykach PiS widać jednak pewną refleksję. – Mamy rosnący deficyt, więc polityka fiskalna rzeczywiście będzie polityką ostrożnego planowania wydatków w sytuacji ograniczenia inwestycji przez sektor prywatny. Musimy próbować prowadzić taką politykę, by osiągnąć w tym roku wzrost PKB na poziomie 4 proc., może 3 proc. – w najgorszym razie – mówił jakiś czas temu w Radiu TOK FM Artur Soboń, wiceminister finansów.
– Nie ma planów, by wprowadzać nowe wydatki. Musimy być ostrożni. Do tej pory mieliśmy po prostu nadzwyczajnie dobrą sytuację, teraz jest czas na to, by prowadzić bardziej ostrożną politykę – dodawał.
Napędzająca się inflacja. Rząd nie pomaga
Ekonomiści od miesięcy apelują bowiem o ścięcie deficytu finansów publicznych, tłumacząc, że jest to jedna z przyczyn utrzymywania się wysokiej inflacji w Polsce. Napływ uchodźców, wzrost wydatków na obronność, obniżenie podatków poprzez praktyczne wycofane się z założeń Polskiego Ładu, nieplanowana 14. emerytura oraz przedłużenie tarczy antyinflacyjnych to wszystko stymulacja popytu i dosypywanie pieniędzy do gospodarki, co jest działaniem przeciwskutecznym w obniżaniu inflacji (więcej pisaliśmy o tym TUTAJ).
Dalsza część artykułu znajduje się pod materiałem wideo
Już na początku roku m.in. Paweł Borys, szef Polskiego Funduszu Rozwoju, podkreślał w mediach, że aby ograniczyć wzrost cen, potrzebna jest decyzja o obniżeniu deficytu finansów publicznych. W tym roku to się jednak nie uda. Rząd przewiduje wzrost deficytu do 4,3 proc. z zakładanych wcześniej 2,9 proc., co oznacza kolejne miliardy złotych, które będziemy musieli pożyczyć na rynku.
Kłopot w tym, że obligacje Skarbu Państwa przeżywają obecnie ciężkie chwile i od połowy 2021 r. systematycznie tanieją (tzn. wzrastają ich rentowności). Za 10-letnie obligacje naszego kraju rynek każe już sobie płacić odsetki rzędu 6,66 proc. To oznacza z kolei wyższe koszty obsługi długu. Już teraz resort finansów przewiduje, że koszty te wzrosną o 20 mld zł w tym roku i drugie tyle w 2023 r. Rynek może jednak te założenia szybko zweryfikować na naszą niekorzyść.
Warto też podkreślić, że nie o samą inflację tu chodzi. Dużym problemem będzie dla Polski również wzrost gospodarczy. Przypomnijmy, że choć ostatnie miesiące w nadwiślańskiej gospodarce były bardzo dobre (pierwszy kwartał rozwijaliśmy się z dynamiką rzędu ok. 8 proc.), to wojna w Ukrainie, podwyżki stóp procentowych i nadchodzące spowolnienie w Chinach sprawią, że z upływem czasu będzie coraz gorzej. Dla przykładu eksperci Santandera przewidują "techniczną recesję" naszego kraju w drugim półroczu. Pod koniec roku mamy rozwijać się z dynamiką zaledwie 0,8 proc. Słowem, spadniemy z bardzo wysokiego konia.
A to odbije się na dochodach rządu w postaci mniejszych wpływów z podatków. Już teraz procentowo spadły one przez wcześniejsze obniżki PIT oraz wprowadzone tarcze antyinflacyjne. W przyszłym roku, kiedy tarcz ma nie być, udział podatków do PKB ma skoczyć na wyższe poziomy (15,1 proc.), ale jest to na razie palcem po wodzie pisane. Najbliższy czas wszystko zweryfikuje.