- Jestem zwolenniczką systemu, który może wstrzymywać nowe środki, a nie te, które już zostały wydane - mówi w rozmowie z Bloombergiem Vera Jourova, wiceszefowa Komisji Europejskiej.
- Możemy zrobić coś konkretnego jeszcze w tym roku - dodaje.
Jourova nie ukrywa, że sankcje mają dotknąć te kraje, które w jej przekonaniu nie przestrzegają zasad praworządności - czyli Węgry oraz Polskę. Jej zdaniem ostatnio sytuacja w obu krajach "zmieniła się na gorsze".
Jak mówi wiceszefowa KE, jedną z branych pod uwagę opcji jest wstrzymanie dla obu krajów funduszy z pakietu stymulacyjnego.
Jak podaje Bloomberg, szybkie wprowadzenie takich zasad może kosztować Polskę blisko 24 miliardy euro - a więc nawet ponad 110 mld zł. Agencja przypomina, że może to mieć konsekwencje przed wyborami parlamentarnymi, które powinny się odbyć w 2023 roku.
Mniej na planie Jourovej mogą stracić Węgry - około 7,2 mld euro.
Kiedy według jej planu może dość do zamrażania funduszy UE? Vera Jourova tłumaczy, że na przykład w sytuacji, gdy unijne instytucje nie będą pewne, że o sprawach dotyczących unijnych środków będą decydować "niezawiśli sędziowie".
Nowy mechanizm dotyczący praworządności przy przyznawaniu unijnych środków wszedł w życie na początku 2021 r. Polska jednak niedawno zaskarżyła to rozporządzenie w Trybunale Sprawiedliwości UE.
Czytaj też: Na nic sankcje. Firmy z UE i tak dostarczają drogi sprzęt na budowę Nord Stream 2
Spór o praworządność w Polsce trwa już od kilku lat i rozpoczął się kontrowersjami wokół wyboru sędziów do Trybunału Konstytucyjnego. Wtedy działania partii rządzącej skrytykowała Komisja Wenecka, ale i instytucje unijne.
Krytykowane w Brukseli i stolicach europejskich państw były też kolejne zmiany w polskim wymiarze sprawiedliwości, na przykład w sądownictwie. Wielokrotnie pojawiał się pomysł powiązania wypłat unijnych środków z przestrzeganiem zasad rządów prawa.
Ostatecznie o powiązaniu wypłat z kwestiami praworządności zadecydowano na grudniowym szczycie Unii, jednak Polska złożyła w tej sprawie skargę do TSUE.