W money.pl stworzyliśmy #RingEkonomiczny, nowy format debat na najważniejsze tematy gospodarcze i społeczne. Po co? Bo w naukach społecznych, do których zalicza się ekonomia, na jedno pytanie istnieje często wiele różnych odpowiedzi. O takich spornych kwestiach dyskutowali będą zapraszani do Ringu ekonomiści.
***
Ten artykuł stanowi podsumowanie trzeciej edycji projektu #RingEkonomiczny money.pl. Tematem przewodnim "sporu na argumenty" była kwestia podwyżki unijnych ceł na chińskie auta elektryczne. Polska należy do 10 państw UE, które poparły wniosek Komisji Europejskiej, aby przeciwdziałać nieuczciwej konkurencji Chin na rynku motoryzacyjnym. Uczestników "Ringu" zapytaliśmy o to, czy polska gospodarka na tym sporze handlowym z Chinami więcej zyska, czy straci.
W dyskusji udział wzięli Piotr Arak, główny ekonomista VeloBanku i wykładowca na Wydziale Nauk Ekonomicznych UW oraz Andrzej Robaszewski, dyrektor naukowy ds. polityki fiskalnej i zrównoważonego rozwoju w CASE. Wcześniej przeprowadziliśmy ankietę wśród szerokiego grona ekonomistów. Przeważył pogląd (54 proc. odpowiedzi), że "polska gospodarka więcej zyska niż straci na ostrej podwyżce unijnych ceł na import chińskich aut elektrycznych". Argumenty na rzecz tej tezy przedstawił Arak. Robaszewski tłumaczył zaś, dlaczego bilans korzyści i kosztów z tytułu podwyżki ceł na chińskie elektryki może się okazać ujemny. Tego zdania było 26 proc. uczestników naszej sondy.
Jakie są argumenty na rzecz podwyżki ceł?
Piotr Arak w swoim pierwszym artykule wskazywał, że podwyżka ceł na chińskie auta elektryczne może zachęcić tamtejszych producentów do inwestycji w Europie. To bowiem pozwoliłoby cła ominąć. Tłumaczył też jednak, że nawet z podwyższonymi taryfami samochody z Państwa Środka pozostaną w Europie konkurencyjne. To by oznaczało, że koszt podwyżki ceł, który spadnie na europejskich konsumentów, będzie ograniczony. Wciąż będą mogli wybierać nieco tańsze auta z Chin. A jednocześnie różnica w cenach samochodów z Państwa Środka i z Europy nie będzie tak duża, aby europejscy producenci nie byli w stanie podjąć konkurencji.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dzisiaj wydaje się, że pierwszy z tych argumentów był nadmiernie optymistyczny. Chińscy producenci samochodów otrzymali od rządu w Pekinie zakaz inwestycji w krajach, które poparły podwyżkę ceł. Ma to również konsekwencje dla Polski: plany produkcji samochodów w nad Wisłą zamroził już chiński Leapmotor.
Przed takim scenariuszem ostrzegał w swoim pierwszym tekście Andrzej Robaszewski. Podkreślał też, że uzasadnieniem dla europejskich ceł na chińskie auta nie może być to, że USA i Kanada obłożyły je jeszcze wyższymi taryfami, na poziomie 100 proc. Dlaczego? Bo handel samochodami między Chinami a USA ma znacznie mniejszą skalę niż między Chinami a Europą. Stany Zjednoczone nie muszą się więc obawiać, że taką protekcjonistyczną polityką uderzą w rodzimych konsumentów oraz – w razie działań odwetowych Chin – producentów. W Europie te zagrożenia są realne, stąd zresztą kraje UE są w sprawie ceł na chińskie "elektryki" mocno podzielone.
Od wojny handlowej nie ma ucieczki
Piotr Arak w swoim drugim artykule dla money.pl zgodził się, że Europa poniesie koszty wojny handlowej z Chinami. Tyle, że w jego ocenie są one nieuniknione. Świata, w którym globalne łańcuchy dostaw rozwijają się bez przeszkód, już nie ma. A Europa nie może być na ten fakt ślepa. "Chiny, przejmując globalny e-commerce i łańcuchy dostaw, grożą ograniczeniem inwestycji, jeśli UE będzie domagała się przestrzegania zasad, do których Pekin się zobowiązał, kiedy przystępował do Światowej Organizacji Handlu. To Chiny rozpoczęły z nami wojnę handlową i jak każda wojna jest ona kosztowna" – pisze główny ekonomista Velo Banku.
Przedstawiciel CASE wskazuje z kolei w polemice z Arakiem, że wszystkie argumenty na rzecz wyższych ceł na chińskie auta elektryczne były w Europie znane od dawna. Ale UE nie zdecydowała się na taki krok, ponieważ jest on sprzeczny z celami klimatycznymi samej Unii. Bez importu tańszych samochodów z Azji nie uda się bowiem "zazielenić" floty samochodów. Z cłami czy bez, europejskie auta elektryczne pozostaną bowiem za drogie dla europejskich konsumentów.
Co w dyskusji o cłach zmienia wygrana Donalda Trumpa?
Dyskusję na temat europejskich stosunków handlowych z Chinami komplikuje wygrana Donalda Trumpa w amerykańskich wyborach prezydenckich. Jedną z jego kluczowych zapowiedzi jest radykalna podwyżka ceł nie tylko na chińskie towary, ale też pochodzące z innych regionów, w tym z Europy.
Na pierwszy rzut oka ten scenariusz zdaje się wspierać argumentację zwolenników zaostrzenia polityki celnej także w Europie. Otóż Chiny, które borykają się ze spowolnieniem gospodarczym, będą skazane na eksport do Europy, jeśli sprzedaż do USA zostanie mocno utrudniona. W takiej sytuacji mogą zaakceptować podwyższone – ale wciąż niższe niż w USA – cła na Starym Kontynencie i zrezygnować z działań odwetowych.
Andrzej Robaszewski wskazuje jednak, że ten optymizm może być nieuzasadniony. Jeśli Chiny zaleją europejski rynek towarami – nie tylko samochodami elektrycznymi –a jednocześnie europejscy producenci stracą część rynku zbytu w USA, przemysł w Unii Europejskiej znajdzie się w tarapatach.
Już teraz zapraszamy do kolejnej edycji #RingEkonomiczny, w której będziemy debatowali o potrzebie zrównania wieku emerytalnego mężczyzn i kobiet. To jedna z rekomendacji MFW dla Polski. Publikacja wyników sondy na ten temat wśród szerokiego grona ekonomistów i pierwszych opinii za tydzień.
Grzegorz Siemionczyk, główny analityk money.pl