Czwartkowa wizyta we Wrocławiu szefowej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen zgodnie z oczekiwaniami zakończyła się zapowiedzią uruchomienia unijnych pieniędzy dla Polski, Czech, Słowacji i Austrii. "Efekt: 10 mld euro (z tego 5 mld euro w Polsce) z Funduszu Spójności na preferencyjnych warunkach zostaje uruchomionych na odbudowę po powodzi" - napisał we wtorek wieczorem na portalu X szef Kancelarii Premiera Jan Grabiec. Także z innych zapowiedzi czy treści przekazów rządowych można odnieść wrażenie, że w grę wchodzą zupełnie nowe eurofundusze.
"Trochę kapiszon"
Ale nawet nasi rządowi rozmówcy przyznają, że to narracja mogąca tworzyć mylne wrażenie. - Z tymi środkami z UE to trochę taki kapiszon - mówi osoba z rządu. - To nie są żadne nowe pieniądze, to możliwość przeprogramowania pieniędzy z Funduszu Spójności tych środków, które mamy - dodaje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Teoretycznie te pieniądze były już w naszym portfelu - 5 mld euro - ale nie zdołalibyśmy ich wydać, z różnych powodów. Teraz będą uwolnione od procedur, które prawdopodobnie by uniemożliwiły ich wykorzystane, także w związku z opóźnieniami w ostatnich latach w wydatkowaniu unijnych funduszy - powiedział na wieczornym sztabie kryzysowym.
W podobny sposób wypowiadała się także szefowa Komisji Europejskiej. - Jeśli chodzi o Fundusz Spójności, omawialiśmy pójście z maksymalną elastycznością i szybkością. To są priorytety, dlatego zmobilizowany zostanie ten Fundusz - mówiła w czwartek Ursula von der Leyen.
Wicepremier i szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz podkreśla w rozmowie z money.pl, że decyzja jest ważna z trzech powodów.
Po pierwsze, uelastycznienie zasad wydawania oznacza, że te pieniądze będzie można wydawać szybko i skutecznie. Po drugie, ma być przyjęta zasada, że samorządy nie będą musiały mieć wkładu własnego, co jest bardzo ważne, bo właśnie zostały ciężko doświadczone, więc w 100 proc. koszty inwestycji weźmie na siebie Fundusz Spójności. Wreszcie oznacza, że koszty odbudowy infrastruktury, np. dróg, mostów, żłobków w większej części będą pochodziły z pieniędzy UE, a budżet będzie mógł się skoncentrować na pomocy ludziom - podkreśla Kosiniak-Kamysz.
I właśnie, jak słyszymy, jeśli już dopatrywać się jakichś nadzwyczajnych rozwiązań, to w formie wydatkowania tych eurofunduszy. Po pierwsze, zamiast tradycyjnego refinansowania poniesionych kosztów kwalifikowanych przy realizacji unijnych inwestycji pieniądze na odbudowę mają być przekazane w formie prefinansowania. Płatność będzie więc z góry i bez wymaganego wkładu własnego.
Po drugie, rząd spodziewa się poluzowania kryteriów wydatkowania tych pieniędzy. Dziś np. droga z dofinansowaniem unijnym musi się wpisywać w tzw. transeuropejską sieć transportową TEN-T, czyli sieć głównych połączeń transportowych w ramach Unii Europejskiej. - Pewnie uda się odejść od tego warunku - zakłada rządowy rozmówca. Będą też czynione zabiegi, by obniżyć unijne wymogi dotyczące efektywności energetycznej remontowanych budynków.
"Trzeba to pozbierać"
Po tym, jak oficjalnie ogłoszono decyzję KE, piłeczka jest po stronie rządu. Przede wszystkim musi on dokonać przeglądu dostępnych dla nas eurofunduszy i zobaczyć, gdzie można dokonać przesunięć. Na pewno, jak słyszymy, w tej puli mieszczą się już ogłoszone przez minister funduszy Katarzynę Pełczyńską-Nałęcz 1,5 mld zł na remonty domów czy naprawę zniszczonej infrastruktury. Nie mieści się natomiast druga ogłoszona przez nią kwota: 3,5 mld zł na rozbudowę wałów przeciwpowodziowych i zbiorników, co jest dalekosiężnym przedsięwzięciem.
Tak więc rząd zabiera się teraz do liczenia.
Czeka nas dużo roboty, by wykorzystać te środki. Musimy to wszystko pozbierać, potrzebujemy kilku tygodni na taką inwentaryzację. Trzeba będzie wprowadzić zmiany w unijnych programach operacyjnych. Muszą też powstać ramy prawne, potrzebna będzie nowelizacja tzw. ustawy rozwojowej - zwraca uwagę rozmówca z rządu.
A to oznacza, że za chwilę będzie kolejny pretekst do zwołania - być może nadzwyczajnego - posiedzenia Sejmu. Poza uchwaleniem zmian w ustawie rozwojowej, będzie on musiał przyjąć opisywaną przez nas specustawę powodziową, którą z myślą o władzach lokalnych szykuje rząd.
Kłopotliwe wyliczenia
Pytanie też, na ile dokładnie sama Komisja sprawdziła, gdzie i na jaką skalę można dokonać przesunięć w ramach polskich programów operacyjnych, zanim oficjalnie ogłoszono kwotę 5 mld euro. - Wątpię, by w KE odbył się w tej sprawie jakiś długi proces myślenia. To raczej decyzja i wola polityczna, pod którą trzeba będzie teraz stworzyć nowe ramy prawne - przyznaje rządowy rozmówca.
A jeśli tak, to rodzi się kolejne pytanie, czy nie dojdzie znów do rozjazdu między tym, czego doliczyła się Komisja, a tym, co finalnie ustali rząd po swojej "inwentaryzacji". Do takiego dwugłosu doszło w połowie 2022 roku, gdy toczyła się dyskusja odnośnie do pieniędzy na uchodźców z Ukrainy. Wówczas rozbieżności między wyliczeniami KE a polskiego rządu sięgały niemal 2 mld euro.
KE twierdziła, że w ramach podobnych przesunięć niewykorzystanych eurofunduszy z różnych mechanizmów polski rząd mógł wyasygnować 2,1 mld euro. Rząd Mateusza Morawieckiego mówił wtedy o dostępnych jedynie ok. 137 mln euro.
Przedstawiciele rządu tłumaczyli wtedy, że KE widzi pieniądze, które już są do wypłaty (tzw. certyfikowane wydatki), natomiast rząd widzi jeszcze te, które są uruchomione w konkursach, które dopiero zostaną wydane. Podobne argumenty słychać od dzisiejszej administracji, jednak nasz rządowy rozmówca zauważa, że jesteśmy w innej sytuacji niż przed dwoma laty. - Z pieniędzmi na uchodźców rzeczywiście był problem, że KE widziała inne rzeczy niż rząd. Teraz, całe szczęście, jest wciąż wczesny etap perspektywy finansowej 2021-2027, więc mamy jeszcze wolne środki i to nas ratuje - przyznaje.
Opozycja punktuje rząd, że to pieniądze, które i tak mieliśmy.
Zapowiedzi ze strony pani Ursuli von der Leyen nie dodają środków finansowych, bo portfel właśnie zostaje ten sam, czyli właściwie zapowiedź jest taka, że możecie wykorzystać środki finansowe z polityki spójności. Co my sami doskonale wiemy, mówił to zresztą premier Donald Tusk, z tych pieniędzy możemy sfinansować inwestycje infrastrukturalne, mosty, wały przeciwpowodziowe i to wszystko, co związane jest ze zmianami klimatu - mówi Grzegorz Puda (PiS), były minister funduszy i polityki regionalnej.
Podkreśla, że obecnie najważniejsze jest uelastycznienie zasad wydawania tych pieniędzy. - Wiemy, że często zależy to od procedur biurokratycznych. Odbudowa mostu to nie tylko kwestia pieniędzy i samych procedur UE, ale także projektu, wydania pozwoleń na budowę, itp. Powinno nastąpić uelastycznienie zasad na każdym możliwym etapie - podkreśla Puda.
Rząd powołuje pełnomocnika ds. odbudowy
Za zarządzanie procesem odbudowy ma odpowiadać pełnomocnik rządu do spraw usuwania skutków powodzi. W piątek szef rządu ogłosił, że kandydatem na pełnomocnika jest Marcin Kierwiński, który ma wejść w skład rządu i zrzec się mandatu europosła. Taka funkcja została utworzona już kiedyś po powodzi w 1997 r. W rządzie Jerzego Buzka był nim Jerzy Widzyk. Do jego zadań należało przygotowania rządowego programu, a także koordynacja prac resortów i samorządów w wykonaniu programu.
Tomasz Żółciak i Grzegorz Osiecki, dziennikarze money.pl