Prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki od miesięcy głośno krytykuje projekt gazociągu Nord Stream 2, sekretarz energii w jego administracji przyznaje, że pomysł nałożenia sankcji na firmy zaangażowane w budowę wciąż jest na stole, a senatorowie ponadpartyjnie wzywają do blokowania tej inwestycji. Wszystkie te działania Amerykanów nad Wisłą odbierane są wyjątkowo ciepło – pokrywają się bowiem z polskim sprzeciwem wobec rozbudowy Nord Stream.
Wsparcie zza oceanu może okazać się jednak zupełnie nieistotne w obliczu ostatniej wypowiedzi unijnego komisarza ds. budżetu Guenthera Oettingera. - Nigdy nie byłem wielkim zwolennikiem Nord Stream 2 (…), ale prawda jest taka, że gazociąg od dawna jest budowany i nie tak łatwo będzie ten proces zatrzymać - przyznał otwarcie w rozmowie z tygodnikiem "Der Spiegel". Oettinger dorzucił jeszcze zdanie o tym, że "groźby Trumpa nie są powodem" dla podjęcia takiej decyzji.
Według rosyjskich planów gazociąg ma być ukończony do końca 2019 r. Popłynie nim 55 mld m3 błękitnego paliwa rocznie. W ten sposób Gazprom będzie mógł przesyłać z pomięciem Polski, Ukrainy i państw bałtyckich na Zachód łącznie 110 mld m3 gazu. Dla porównania nasz kraj zużywa rocznie około 16-17 mld m3. I to właśnie Ukraina, poza Polską, zgłasza największe obiekcje do pomysłu budowy Nord Stream 2. Władze w Kijowie podnoszą, że zwiększenie przepustowości gazociągu biegnącego dnem Bałtyku mogą doprowadzić do sytuacji, w której Rosja wstrzyma tranzyt gazu przez ich terytorium. To mogłoby okazać się zabójcze dla ich gospodarki. Jak donosi Reuters, nawet 3 proc. ukraińskiego PKB pochodzi z opłat przesyłowych.
Poza Moskwą w projekt NOrd Stream 2 zaangażowane są międzynarodowej koncerny Engie, OMV, Shell, Uniper i Wintershall. Postępowanie, które może zakończyć się nałożeniem na nie wysokich kar prowadz polski Urząd Ochrony Konkurencji i konsumentów.
Czytaj też: Polska uderza w Nord Stream 2. Groźba wielkich kar dla Gazpromu oraz zachodnich koncernów