– Stoję przed państwem jako jastrząb na czele jastrzębi – mówił w marcu 2022 r. prezes NBP Adam Glapiński. Dzisiaj wypowiada się w podobnym tonie.
– Gołębie w RPP nie mają ziarna – mówił w czwartek prezes Glapiński na swojej comiesięcznej konferencji (gołąb to w żargonie ekonomistów zwolennik łagodniejszej polityki pieniężnej), tłumacząc środową decyzję Rady Polityki Pieniężnej, aby utrzymać stopy procentowe na niezmienionym od października 2023 r. poziomie.
Wymienił przy tym całą listę czynników, które nie pozwalają obecnie myśleć o obniżkach stóp procentowych pomimo tego, że inflacja aktualnie jest zgodna z celem NBP (2,5 proc. z dopuszczalnymi odchyleniami o 1 pkt proc. w każdą stronę).
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Podwyżki stóp procentowych nie da się wykluczyć
Ton wypowiedzi szefa banku centralnego przypominał ten z marca 2022 r. Wtedy prof. Glapiński mówił, że jest "jastrzębiem na czele jastrzębi" (czyli zwolenników restrykcyjnej polityki pieniężnej). RPP ostro podnosiła wtedy stopy procentowe, aby przeciwdziałać inflacji, która przebijała właśnie 10 proc. Dzisiaj sytuacja jest zupełnie inna, ale prezes NBP znów przedstawił się jako jastrząb. Nie wykluczył nawet tego, że stopy procentowe będzie trzeba podnieść – choć podkreślił, że nie jest to najbardziej prawdopodobny scenariusz.
Prezesowi NBP trudno odmówić racji, gdy twierdzi, że warunków do łagodzenia polityki pieniężnej w Polsce obecnie nie ma. W maju inflacja była wprawdzie dokładnie w celu NBP, a w poprzednich miesiącach była nawet niższa. I to mimo tego, że od kwietnia stawka VAT na podstawowe artykuły żywnościowe została przywrócona z zera do 5 proc. Ale w kolejnych miesiącach inflacja przyspieszy, przede wszystkim za sprawą odmrażania cen energii. Prezes Glapiński mówił w czwartek, że według prognoz NBP prawdopodobnie sięgnie na koniec roku 5,2 proc.
Wzrost inflacji przejściowy, ale i tak może niepokoić
Ten wzrost inflacji, spowodowany decyzjami administracyjnymi, będzie zjawiskiem przejściowym. Jako taki nie powinien budzić obaw RPP. Problem w tym, że inflacja przyspieszy w warunkach bardzo szybkiego wzrostu wynagrodzeń i coraz wyraźniejszego ożywienia popytu konsumpcyjnego.
W takich okolicznościach istnieje ryzyko, że wzrost cen będzie się utrwalał na podwyższonym poziomie. Inflacja bazowa, która nie obejmuje cen żywności i nośników energii, a przez to lepiej niż podstawowy wskaźnik inflacji oddaje faktyczną presję na wzrost cen w polskiej gospodarce, już dziś zdaje się utrwalać w okolicy 4 proc., a więc wyraźnie powyżej celu NBP.
Mimo to, na rynkach finansowych wciąż widać oczekiwania, że na koniec roku stopa referencyjna NBP będzie niższa niż obecnie (wynosi 5,75 proc.). Tym oczekiwaniom sprzyja z pewnością to, że globalnym trendem są dziś raczej obniżki stóp procentowych.
W czwartek na takich ruch zdecydowała się Rada Prezesów Europejskiego Banku Centralnego. Stabilizacja stóp procentowych w Polsce w takich warunkach może prowadzić do umocnienia złotego, które RPP z czasem może uznać za nadmierne.
Drugim powodem tego, że rynek nie dowierza prezesowi NBP, jest zapewne to, że w pierwszych miesiącach 2024 r. inflacja malała szybciej od oczekiwań większości ekonomistów, a gdy w kwietniu zaczęła znów rosnąć, to także nie tak, jak się obawiano. To sprzyja zakładom, że w dalszej części tego roku inflacja wcale nie przyspieszy tak, jak przewiduje dziś NBP.
Ile warte są deklaracje prezesa NBP?
Słowa Adama Glapińskiego, że prawdopodobieństwo obniżek stóp procentowych w tym roku jest zerowe, byłyby z pewnością bardziej wiarygodne, gdyby nie to, że wcześniej prezes NBP nie był zbyt słowny – co dla wielu uczestników życia gospodarczego okazało się kosztowne.
Latem 2023 r. szef banku centralnego wymieniał kilka warunków, które muszą być spełnione, aby RPP mogła zacząć obniżać stopy procentowe. Deklarował też, że obniżki, gdy już się rozpoczną, będą ostrożne. Już we wrześniu 2023 r. Rada Polityki Pieniężnej - ku zaskoczeniu obserwatorów – obniżyła stopę referencyjną NBP o 0,75 pkt proc.
Glapiński mówił wówczas, że dalsze obniżki będą następowały w rytm opadającej inflacji. Faktycznie jednak ich tempo dyktowała polityka. W październiku RPP obniżyła stopę referencyjną jeszcze o 0,25 pkt proc., ale po wyborach zmieniła nastawienie mimo dalszego spadku inflacji – i to szybszego od oczekiwań.
Dzisiaj prezes NBP tłumaczy, że okoliczności się zmieniły, bo nowy rząd prowadzi bardziej ekspansywną politykę fiskalną niż poprzedni. To jednak hipoteza, której nie sposób udowodnić. A prognozy inflacji samego NBP już wtedy, w momencie obniżek, nie dawały dla takich decyzji żadnego uzasadnienia.
Kredytobiorcy źle wyszli na słuchaniu prezesa NBP
Na braniu słów prezesa NBP za dobrą monetę najgorzej wyszli ci, którzy zaciągnęli kredyty w 2021 r. Adam Glapiński jeszcze we wrześniu tamtego roku mówił, że zaostrzenie polityki pieniężnej w reakcji na wzrost inflacji spowodowany czynnikami zewnętrznymi (poza kontrolą NBP) byłoby szkolnym błędem. A miesiąc później RPP ten rzekomy błąd popełniła, rozpoczynając cykl podwyżek stóp procentowych.
Dzisiaj sytuacja jest – z zachowaniem proporcji – podobna.
Obniżki stóp procentowych z jesieni 2023 r. nastąpiły w czasie, gdy rósł popyt na nieruchomości w związku z programem "Bezpieczny Kredyt 2 proc.". Ten program miał też wpływ na zainteresowanie zwykłymi kredytami hipotecznymi. Wiele osób obawiało się – słusznie, jak się szybko okazało – że program tanich kredytów rozpędzi wzrost cen mieszkań.
A jednocześnie prezes NBP rysował perspektywę spadku stóp procentowych, co mogło zachęcać do wyprzedzającego boom zakupu nieruchomości na kredyt. Ci, którzy się na to zdecydowali, mogą się dzisiaj czuć – łagodnie mówiąc – skonfundowani.
Nie mam najmniejszych wątpliwości, że to zjawisko nie było masowe. Ale szereg wolt, których dokonywał w ostatnich latach prezes NBP, sprawił, że dziś musi się bardzo starać, żeby obserwatorzy polityki pieniężnej uwierzyli w jego słowa. Przejawem tych starań są sugestie, że możliwa jest w Polsce podwyżka stóp procentowych w czasie, gdy inne banki centralne je obniżają. To czyni polską politykę pieniężną niezrozumiałą i nieprzewidywalną.
Grzegorz Siemionczyk, główny analityk money.pl