Wilgotny i gorący klimat rejonów Peru nie powstrzymał koronawirusa. Epidemia najmocniej uderzyła w Iquitos i okolice, stolicę peruwiańskiej dżungli. W Amazonii, która jest nazywana zielonymi płucami świata, w ostatnim czasie najbardziej deficytowym towarem stał się tlen dla chorych na COVID-19. Sytuację pogarsza fakt, że do półmilionowego Iquitos nie prowadzi żadna droga lądowa. Niezbędny sprzęt oraz leki można dostarczyć jedynie samolotem wojskowym.
W Iquitos nie robi się już testów, bo skończyły się kilkanaście dni temu. Respiratory to luksus i brakuje ich nawet w Limie, stolicy kraju. Wielu osobom może pomóc butla z tlenem. Jednak trudno ją zdobyć, a jeszcze trudniej napełnić. - Maszyny do produkcji tlenu często się psują, a gdy tlen w końcu pojawia się w sprzedaży, kolejki są nieprawdopodobnie długie. Ktoś w nich stoi, a w tym czasie jego bliski czy znajomy może przestać oddychać - mówi Beata Prusinowska, misjonarka pracująca nad rzeką Putumayo, przebywająca obecnie w Iquitos.
– W poprzednią niedzielę zmarła nasza znajoma. Koleżance, która jej towarzyszyła, udało się zdobyć butlę z tlenem, ale po podłączeniu okazało się, że posiada niewłaściwy zawór. W szpitalu szukano klucza francuskiego, by go zmienić… nie udało się – opowiada pani Beata. Zmarła kobieta, która pochodziła z grupy etnicznej Kichwa, miała 35 lat i osierociła pięcioro dzieci.
Epidemia obnażyła fatalną sytuację służby zdrowia w tej części kraju, gdzie już wcześniej codzienność była bardzo trudna. Iquitos to stolica najbiedniejszego regionu Loreto, który jest mniej więcej wielkości Polski i zajmuje prawie jedną trzecią powierzchni Peru. Jednak mieszka w nim niecały milion osób, czyli 3 proc. populacji całego kraju. Trudna sytuacja materialna wielu rodzin, po wybuchu epidemii stała się tragiczna.
W aptekach w Iquitos skończyły się podstawowe leki jak paracetamol. Przeciwmalaryczny lek hydroksychlorochina, który może być skuteczny także w leczeniu COVID-19, można dostać na czarnym rynku. W marcu jedna tabletka kosztowała 2 sole, teraz jej cena wrosła do 35 soli, czyli około 40 zł. W regionie, w którym większość mieszkańców nie ma stałego zatrudnienia, to towar luksusowy. - Tu jest totalna partyzantka. Ludzie często dzwonią do nas i pytają się o leki albo tlen - mówi pani Beata.
Brakuje dosłownie wszystkiego, co potrzebne do walki z epidemią. Dlatego Polki z wikariatu San Jose del Amazonas organizują zbiórkę. Pieniądze ze zbiórki przeznaczą na butle z tlenem, urządzenia do ich napełniania, leki i środki ochrony dla personelu medycznego. Można je zdobyć w Limie i przetransportować do Iquitos samolotami wojskowymi, które kursują co kilka dni. To walka z czasem, bo koszt niektórych najbardziej poszukiwanych leków czy urządzeń medycznych z dnia na dzień wzrasta. - Jestem tu już dziewięć lat i nigdy nie robiłam publicznej zbiórki, ale teraz sytuacja jest naprawdę dramatyczna – mówi pani Beata. (Link do zbiórki: pomagam.pl/coviddusidzungle).
Zbiórka została objęta patronatem Ambasady RP w Peru, w ramach akcji polskiego MSZ #Polonia4Neighbours. - W Polsce trudno sobie wyobrazić, jak ciężka jest sytuacja w Iquitos. Pracuje tam grupa polskich misjonarek i księży, jesteśmy z nimi w stałym kontakcie. Wysłaliśmy im wojskowym samolotem maseczki, rękawiczki i podstawowe leki - to co mogliśmy szybko dostać w Limie - mówi Magdalena Śniadecka-Kotarska, ambasador Polski w Peru.
- Nie wiadomo, ile dokładnie osób jest zarażonych, bo brakuje testów (zarówno szybkich, jak i molekularnych). Oficjalne dane są zaniżone. Wzrost zachorowań w regionie Loreto dodatkowo zwiększył się, kiedy ludzie, którzy stracili pracę w Limie, wrócili w swoje rodzinne strony, mimo zakazu poruszania się po kraju - dodaje. Trzy tygodnie temu stolicę kraju opuściło wielu Peruwiańczyków, którzy stracili pracę i mieszkanie. Jak się potem okazało, wśród nich były również osoby zarażone COVID-19.
Trzynaście przychodni i dwie butle z tlenem
Sytuacja w odległych wioskach w dorzeczach Amazonki jest jeszcze trudniejsza niż w stolicy regionu. Nad rzeką Napo trzynaście przychodni obsługuje ponad sto wiosek. Tylko w trzech z nich pracuje lekarz i tylko dwie mają po jednej butli z tlenem. W okolicy znajduje się też niewielki szpital w Santa Clotilde, w którym pracują dwie lekarki.
- Walczymy o to, żeby nie przypływały tu większe statki i nie przywoziły wirusa. W wioskach brakuje mydła, lekarstw, żywności. W przychodniach potrzebne są butle, koncentratory tlenu i generatory prądu – mówi Gabriela Filonowicz, koordynatorka szpitala i przychodni nad rzeką Napo. - Bez tlenu ludzie po prostu będą umierać. I już umierają.
A w peruwiańskiej Amazonii są wioski, do których nie dociera żadna pomoc medyczna. Niektórym grupom etnicznym grozi wyginięcie. Historia przypomina, że w przeszłości choroby przyniesione z zewnątrz doprowadzały do zdziesiątkowania ludności lub wręcz zabijały całe grupy etniczne. To zresztą problem, przed którym stoi nie tylko Peru, ale cała Amazonia, której największa część leży w Brazylii. Tam sytuacja również jest bardzo ciężka. W Peru, na terenie objętym przez wikariat San Jose del Amazonas, mieszkają Indianie Kichwa, Murui, Secoya, Arabela, Ocaina, Bora, Yagua i Maijuna, a także liczna grupa Metysów.
Specyficzny klimat panujący w lesie tropikalnym sprawia, że jeszcze przed wybuchem epidemii, wielu jego mieszkańców miało problemy z drogami oddechowymi. Może być to jedna z wielu przyczyn, dla których koronawirus zbiera tam tak śmiertelne żniwo. Do 13 maja tylko w regionie Loreto zmarło ponad 800 osób. W Iquitos zarażona jest większość lekarzy i pielęgniarek, co dodatkowo paraliżuje służbę zdrowia w tym regionie.
Iquitos. Kolejka do napełnienia butli. Fot. Felix Sosa.
Ostrzeżenia przed koronawirusem w miejscowość Soplin Vargas nad rzeką Putumayo.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie, filmik? Wyślij go nam na #dziejesie