Przeciętne wynagrodzenie w listopadzie wzrosło aż o 9,8 proc. r/r wobec październikowego wzrostu o 8,4 proc. r/r, kształtując się znacznie powyżej prognoz rynkowych (8,8 proc. r/r). Tym samym pierwszy raz w historii średnia krajowa przebiła poziom 6 tys. zł brutto.
W tych danych może być szum informacyjny związany z możliwością wcześniejszych wypłat premii np. w górnictwie. Zazwyczaj to grudniowe dane są najwyższe właśnie ze względu na wszelkiego rodzaju roczne finansowe bonusy. Niemniej odczyt GUS zaskoczył ekonomistów i nieco zmartwił, gdyż może wskazywać na proces, przed którym ostrzegaliśmy w money.pl już wiele tygodni temu (o czym więcej TUTAJ).
Inflacja i płace. Uwaga na spiralę
Chodzi o spiralę płacowo-cenową, czyli tzw. efekty drugiej rundy.
Na czym one polegają? Kiedy wyższe koszty surowców i energii przekładają się bezpośrednio na rentowność przedsiębiorstw, te są zmuszone albo ciąć koszty, albo odbijać sobie zwiększone wydatki w cenach produkowanych przez siebie dóbr. Problem robi się wtedy, gdy brakuje pracowników i każda osoba w organizacji to skarb.
Wtedy firma nie może obniżyć płac, a jedynym rozwiązaniem jest przerzucenie tych kosztów na nas - konsumentów. Wówczas, widząc rosnące ceny, po jakimś czasie sami zaczynamy upominać się o jeszcze większe podwyżki. Nakręca się tzw. spirala płacowo-cenowa. To błędne koło, z którego bardzo trudno się wydostać i które rodzi znaczący niepokój wśród obserwatorów rynku.
"Dane z rynku pracy zaskakują ostatnio »w górę«. Tempo wzrostu wynagrodzeń w sektorze przedsiębiorstw powróciło w listopadzie w okolice widziane tuż po otwarciu gospodarki po III fali pandemii, kiedy to gwałtownie przyspieszyło, i jednocześnie istotnie przewyższa tempo notowane przed wybuchem pandemii" - wyjaśnia w swoim komentarzu Monika Kurtek, główna ekonomistka Banku Pocztowego.
"Wzbierająca inflacja niewątpliwie powoduje, że pracownicy, zwłaszcza ci z niższymi pensjami, domagają się podwyżek od pracodawców, którzy niejako nie mają wyjścia, jeśli chcą tych pracowników zatrzymać. A już na pewno muszą oferować wyższe pensje, jeśli chcą pozyskać nowych pracowników" - dodaje.
Jej zdaniem zahamowanie dalszego wzrostu cen towarów i usług staje się w tej sytuacji priorytetem, aby nie doprowadzić do rozkręcenia spirali płacowo-cenowej. I jest to z całą pewnością argument za kolejną podwyżką stóp procentowych w Polsce.
Podobnego zdania są specjaliści Banku Pekao. Według nich przy obecnie mocno podwyższonej inflacji "rośnie ryzyko rozkręcenia się spirali płacowo-cenowej".
"Poziom płac znajduje się solidnie powyżej trendu, który rysował się przed pandemią. Choć należy dodać, że jest to głównie zasługa sektora IT, który, można powiedzieć, jest największym zwycięzcą okresu pandemii. Pozostałe sektory dopiero wróciły do poziomu wyznaczanego przez przedpandemiczny trend. Wysoka dynamika płac jest na razie bardziej wynikiem coraz bardziej rozgrzanego rynku pracy" - zaznaczają.
URE wywraca stolik. Inflacja w górę od przyszłego roku
Bardzo istotną sprawą są także podwyżki cen gazu i prądu od przyszłego roku. W piątek URE ogłosił nowe taryfy. Według urzędu od stycznia ceny netto za energię wzrosną 24 proc., a za gaz ziemny 54 proc. W tym temacie ekonomiści nie mają dla nas dobrych informacji. Takie zwyżki przełożą się na wzrost cen w całym 2022 r.
"Stolik prognostyczny wywrócił się. W obecnych warunkach inflacja będzie w 2022 roku wyższa - 7,8 proc. - oraz bardziej uporczywa z uwagi na zwiększone prawdopodobieństwo efektów drugiej rundy" - szacują eksperci mBanku.
Jak tłumaczą, wręcz oczywiste jest, że w takiej konfiguracji otwiera się pole do silnych efektów wtórnych, zarówno w samych dostosowaniach kosztowych, jak i z uwagi na spiralę płacową.
"W krótkim terminie prawdopodobieństwo jeszcze bardziej agresywnych negocjacji płacowych pracowników wzrosło. Ryzyka związane z Omikronem tylko potęgują problem z podażą pracy, żądaniami płacowymi oraz ogólnie sferą podażową (dalsze zrywanie łańcuchów dostaw). Ograniczanie inflacji bazowej będzie trudniejsze, niż można było wcześniej zakładać" - ostrzegają.
Dlatego też w ich opinii Narodowy Bank Polski będzie musiał podnieść stopy procentowe do nawet 4 proc. Z kolei ich koledzy z ING Banku Śląskiego spodziewają się wzrostu do nawet 4,5 proc. Swoje zdanie na ten temat mają również ekonomiści Citi Handlowego.
"Nawet jeżeli RPP nie chce odpowiadać podwyżkami stóp na szoki podażowe, może nie mieć innego wyjścia. W obliczu bardzo wysokiej inflacji przez trzy lata (w tym prawie 10 proc. w I kw. 2022) gospodarstwa domowe będą zapewne uwzględniały oczekiwania dotyczące zmian cen w swoich decyzjach ekonomicznych - negocjacjach płacowych, planach inwestycyjnych i oszczędnościowych. Dlatego po raz pierwszy od wielu lat widzimy ryzyko, że oczekiwania inflacyjne mogą mocno i na długo odbiegać od celu inflacyjnego" - podsumowują.